Witajcie :)
Te dni mi teraz tak szybko uciekają, że sama nie wiem kiedy a już tydzień mija. Trochę leniuchuję.. a potem się wściekam sama na siebie, że leniuchuję! No ale zaraz październik, trzeba wrócić na uczelnię i wakacje się skończą.
Z plusów, zaczynam porządkować powoli swoje życie, ogarniać swój plan na siebie. Choć tak naprawdę, to nie wiem co zrobię ze sobą za rok. Właściwie, to w sumie właśnie na to wpadłam. I może faktycznie w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak więc już, wiem, z dylematu co wybrać, po prostu zrobię sobie plan A i plan B :) Po co mam przez rok rwać włosy z głowy? Ciagle myśleć co wybrać, a co będzie lepsze? Nie ma sensu :)
Sprawa druga - nie biorę już wszystkiego na siebie. Przestaje trzymać sto srok za ogon. Mówię, że nie dam rady. Uczę się asertywności. Teraz np. koleżanka chce mnie wyciągnąć na kurs, sama chciałam na niego iść przez ostatnie pół roku. Tzn. najpierw z potrzeby,która niestety przestała być potrzebą, bo było wyjście B. A ostatnio, znów z potrzeby - ale ta też przestała być potrzebą. Sam kurs jest ciężki, kończy się egzaminem. I koleżanka przez całe to pół roku twierdziła, że jej to nie potrzebne. Że nie. A teraz chce mnie sama na to wyciągnąć. Ale - mnie to już w tym momencie nie potrzebne. Jasne fajnie by było to mieć. Trwa pół roku, kosztuje ok. jedną moją pensję i aktualnie mi nie potrzebne, więc po co? Odmówiłam więc. I tak mam sporo rzeczy na głowie.
Kolejna rzecz - moje odchudzanie. Ostatnio miałam mała spine z mamą. Zaczęło się od głupoty, skończyło na burzy z piorunami. W każdym razie, ona jak zawsze uważa, że mój największy problem na świecie to ta waga. Że jak schudnę to po prostu już wszystko będzie cudowne. Normalnie różowe okulary i do przodu wtedy. I tak było od zawsze. Tym razem nie było inaczej, chcąc mi dowalić stwierdziła, że jestem na tyle beznadziejna, że nawet schudnąć nie potrafię i po co w ogóle to zaczynam jak żre wszystko, chodzę na siłownie a efektów nie ma. I tak było zawsze. Zawsze wolałam odchudzać się po tajności jak nie wie... bo nie komentuje. Zawsze komentowała, wydzielała porcje, patrzyła na talerz, dyskutowała i zawsze w pewnym momencie był taki sam efekt. Jej "mądrość życiowa" w moim kierunku. Mój płacz gdzieś w kącie. Jej duma wypisana na twarzy "zwyciężyłam tą bitwę". Moja załamka. I koniec. Po części chyba jej na złość. Tym razem nie było inaczej. Też był płacz. Ale poniekąd ma rację. Tak, sama nie daje z siebie wszystkiego. Podjadam. Nie chodzę regularnie na zajęcia. I nikt mi juz w talerz nie zagląda od prawie 3 miesięcy. A efektów nie ma.
Tak więc, zmieniam podejście. Odkryłam już, że same ćwiczenia to za mało. Wprowadzam odpowiednią dietę. Postaram się rozpisywać jedzenie na kilka dni do przodu. Przygotuje sobie 5 pojemników na każdy posiłek dzień wcześniej. I znajdę czas na siłownie każdego dnia.
Obawiam się tylko, że jak zareaguję, gdy ona znów mi dowali, tak że się odechce, analogicznie jak zawsze, gdy odkrywa że coś ze sobą robię. Chwali. Wyjść z podziwu nie może. I zaczyna komentować, "ten talerz za duży", "ile już zjadłaś", "po co tyle włożyłaś?", "pół ziemniaka wystarczy", "ty rosołu nie jesz, prawda?", "nie, ten jogurt jest zły", "po co cukier i mleko do kawy", itp. Odechciewa się. Uwierzcie.
Doszłam też do wniosku po ostatniej aferze, że w sumie może i ją rozumiem. Każdy chce mieć dzieci idealne. A mi do ideału daleko. Niestety, na miss świata nie wyglądam. Męża nie mam, baaa nawet chłopaka. Dzieci też nie. Dobrze też nie zarabiam. Samochodu też nie mam. Zawód do chwalenia zamieniłam na zawód "no cóż...i pozostawmy to bez komentarza". Nie ma czym się chwalić. Tak wiec jestem empatyczna i ją rozumiem.
czarnaowca001
20 września 2014, 20:44Różni są ludzie i faktycznie, jedni chcą jeszcze raz przeżyć życie poprzez swoje dzieci, a inni chcą żeby po prostu były szczęśliwe. Te komentarze mamy pewnie mają Ci pomóc wejść na "właściwą" ścieżkę, ale chyba skutek jest raczej odwrotny. Jednak Ty odchudzasz się i robisz wszystko inne przede wszystkim dla siebie i nie powinnaś brać sobie do serca tych komentarzy. Nie wymiękaj. :-) Gdyby się wszyscy przejmowali komentarzami innych, to nikt nigdy do niczego by nie doszedł. :-) Można się przejąć w "dobry" sposób - zastanawiając, czy druga osoba ma rację, a jeśli tak, to co możemy z tym zrobić i co nam to przyniesie dobrego.
katy-waity
17 września 2014, 02:27smutne jest to ze mama Cie nie akceptuje..A co do tego ze sama cwiczenia nic nie daj-to podpisuje sie ,dieta musi byc.
trinity801
15 września 2014, 07:48Ale mam nadzieję, że wiesz o tym, że waga nie jest najważniejsza? Że to nie powinno być wyznacznikiem Twojego szczęścia? Mama więc poniekąd ma rację, chociaż gdyby tak nade mną stała non stop i komentowała wszystko co robię, to samą by mnie szlag trafił... Ale to jest też dobra motywacja, żeby w końcu jej "pokazać", żeby raz a dobrze się zdziwiła, ze Ty też potrafisz i żeby jej szczęka opadła... Poza tym dziecko się kocha z natury i takie jakie jest, nie oszukujmy się, nikt nie jest idealny...
vitafit1985
15 września 2014, 00:12Ważne, żebyś Ty była szczęśliwa:) Ale nad wagą warto popracować dla zdrowia:)