Nie mam czasu ostatnio zupełnie na nic, więc nie wychodzi mi codzienne pisanie, stąd rytm "co drugi dzień", choć co wieczór staram się tu wpaść i poczytać jak Wam idzie. Zaraz 23, ciężki dzień, a nawet tydzień za mną ale jutro już piątek więc chyba mogę powiedzieć uffffff....
Nie wiem ile mam siły jeszcze, więc od razu przejdę do menu wczorajszego (o ile pamiętam..)
śniadanie: 2 małe kromki chleba drwalskiego z pasztetem, sałatą i 3 ogórki małosolne (moje własne :) ) - cholera wie....ale jeśli jedna kromka to 80, ogórek to 11, to max 300 kcal
kawka: 50 kcal
II śniadanie: pomidor taki całkiem spory może ze 30 kcal
lancz: połowa porcji makaronu z sosem bolognese :) - szacuje, że max 300 kcal
w międzyczasie: batonik muesli na szybko przed spotkaniem 100 kcal
obiad: druga połowa porcji makaronu - konsekwentnie 300 kcal
kolacja: jedna kromka chlebka drwalskiego z pasztetem i 2 ogórki małosolne - max 150 kcal
no i jeszcze 2 piwka - 500 kcal
w sumie 1900 kcal
całkiem sporo, ale działo się dużo, sporo biegałam po schodach, po mieście itd. Ciągle piję tą szmacianą czerwoną herbatkę i mnóstwo wody. No ale sporo... na 3 z dwoma minusami zasłużyłam... nie miałam świadomości! ale to już koniec pasztetu :(
Dzisiaj natomiast:
śniadanie: 2 kromki chleba drwalskiego z fetą bardzo cienko i 3 ogórki - liczę, że 250 kcal
kawka: 50 kcal
II śniadanie: 4 pierogi ze szpinakiem - tak coś wyszpiegowałam że ok 200 kcal
lancz: sałatka z fetą i oliwkami - masakra! mała porcja a podobno ok. 200 kcal
obiad: gołąbek 130 kcal (ten mój, z indyka i bez tłuszczu)
podwieczorek (nowość): truskawki z jogurtem nat. 100 kcal
kolacja: miseczka kapusty młodej z ziemniaczkami (tak, wreszcie ja ugotowałam) - nie mam pojęcia... ale mega dietetycznie, więc niech będzie z górką że 200
2 piwa (no niestety... pijaczką jestem) - 500
w sumie: jakieś 1700
o mammmo.... a gdzie dieta 1200 kcal, nie wspominając 1000....
nie wiem, czy chce mi się nadal liczyć te kalorie :( chodzę głodna, jem maleńkie porcje, odmawiam sobie mnóstwa rzeczy, które lubię (poza piwem, ale tego nie odpuszczę) i ciagle tych kalorii strasznie dużo... ciekawe, co waga pokaże w sobotę. Wiem jedno - te spowiedzi są dobre, widzę co jest grane i nie oszukuje się, że jem jak ptaszek, albo nawet ta kózka co to tylko listeczek i kropelkę wody przy grobelce a tu waga 80 kg. Staram się walczyć ze swoją hipokryzją na wszelkich frontach, i tu niestety doznaje gorzkiej nauczki. Prawdopodobnie jednak człowiek do życia potrzebuje bardzo niewiele, choć wydaje się nam, że jest inaczej. I nie tylko o jedzeniu myślę - wyobraźcie sobie, że nie macie prądu przez 2 dni :) tak, jesteśmy jak karaluchy - przywykniemy do każdej sytuacji, ale jednak chyba skłonność do wygody prowadzi nas w niewłaściwym kierunku.
Nadal jednak pozytywnie - jest mi luźno w spodniach sprzed roku (nie miałam wtedy wagi więc orientuje się po ciuchach) i bardzo liczę na pozytywny wynik sobotni.
pozdrawiam Was czule głaszcząc swój brzuszek jeszcze na razie wylewający ze spodni ;)
:*
Fioleq
25 maja 2012, 11:38hehe, widzę, że moja opinia o tej diecie zmienia się z dnia na dzień i pewnie zależna jest właśnie od nastroju i stanu zadowolenia mojego brzucha - wczoraj pisałam, że chodzę głodna, a dziś, że nie głoduję :)
brzydula.agula
25 maja 2012, 10:35grunt, że dopisuje Ci dobre samopoczucie :)