Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Na imię mam Karolina i zasadniczo zdrowym trybem życia zainteresowałam się po wzięciu udziału w konkursie PCK, którego celem było... propagowanie zdrowego trybu życia ;) Przeczytałam wtedy wiele publikacji w temacie zdrowego odżywiania i ćwiczeń i postanowiłam, że też chcę należeć do aktywnej i zdrowej części społeczeństwa :) Niekoniecznie podoba mi się nazwa odchudzanie, jestem tutaj, bo chcę zapisywać i monitorować swój progres jeśli chodzi o ZDROWY TRYB ŻYCIA, moim celem jest wyrobienie sobie zdrowych nawyków i utrzymanie ich w życiu codziennym.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 939
Komentarzy: 11
Założony: 10 lipca 2015
Ostatni wpis: 2 sierpnia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Fit_Fighter

kobieta, 26 lat, Łódź

165 cm, 55.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

17 lipca 2015 , Komentarze (7)

Aaaaaaaaale pyszne jadłam dzisiaj śniadanko ! :3 Jestem taka z siebie dumna, że aż nie wiem. :) Najlepsze jest to, że przepis na nie mi się... przyśnił :D A więc wstałam rano i poczułam chęć tworzenia(tecza) Byłam trochę zła, bo w ogóle na okres letni strasznie napaliłam się na korzystanie z życia (owoców (owoce)) no i robienie sobie tych wszystkich super-apetycznie-na-tumblrze-wyglądających koktajli, a tym czasem z moich przebiegłych planów kupienia blendera wszyły nici :( Co za tym idzie samych owoców w domu też za bardzo niet, więc już miałam się załamywać, kiedy otworzyłam lodówkę, i ujrzałam pudełeczko apetycznie wyglądających czerwonych porzeczek, o których w wyniku blenderowych frustracji zupełnie zapomniałam :PPOd razu zabrałam się za robienie owsianki (mój osobisty faworyt śniadaniowy <3) i jako że puściłam na ten moment wodze fantazji powstała moja boska mleczno-cynamonowo-orzechowo-porzeczkowa rozkosz :D Ale nie powiem, drugie śniadanie też było bardzo przyzwoite (jagoodowo-bananowy Gerber + 2x wafle ryżowe :)) zwłaszcza, że zjadłam je sobie na świeżym powietrzu, ochładzana przez krople wody pochodzące ze zmyślnie wykorzystanych hydrantów na Piotrkowskiej (slonce) Obiad już zjadłam w lekkim pośpiechu (ach to parcie na zakupy przedwyjazdowe (prezent)), ale za to nie musiałam go wcześniej przygotowywać bo ryż naturalny z warzywami ugotowałam już dnia wcześniejszego 8) Z większych sukcesów (Boże, jak ja lubię się takimi rzeczami chwalić :D) kupiłam sobie piękne M I Ę T O W E shorty, które chyba niestety na czas wyjazdu będę musiała wykorzystać do spania, ale za to wyglądam w nich tak UROCZO (dziewczyna) No ale dobra, teraz dla równowagi trochę gorsze wieści (tajemnica) ZŁAMAŁAM MOJE POSTANOWIENIE. Coś przestało już grać w przymierzalni. "Mam na coś ogromną ochotę, strasznie bym coś zjadła." Jak już wyszłam zapragnęłam loda, potem batonika. "Karolina, opanuj się!"- wmawiałam sobie. Udało się. Wyszłam z tatą z marketu. Pech chciał że w drogę powrotną znów udaliśmy się przez Piotrkowską, a tam, zupełnie bez kontroli rzuciłam się w stronę budki z lodami i już za chwilę pochłaniałam lody krówkowe- bakaliowe- krówkowe- bakaliowe (to było jak trans, wymieniałam się z tatą co chwila, miałam ochotę na dwa smaki na raz, jak oddałam jeden, to zaraz ten co trzymałam w ręce już mi nie smakował). W pewnym momencie nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot akcji. Byłam już w połowie krówkowej wścieklizny (cały czas katując się myślami typu "ech, po co ja go jem skoro i tak dręczą mnie wyrzuty sumienia i nie mam z tego żadnej przyjemności") kiedy nagle... lód mi upadł. Byłam w takim szoku, że jeszcze próbowałam go reanimować, ale znacie zasadę kromki chleba z masłem? :pUpadł dokładnie tak, żeby cały obtoczył się w ziemi. Suma summarum trzeba go było wyrzucić, chociaż prawie się rozpłakałam jak to robiłam. </3 Później jednak zdałam sobie sprawę z tego jaka cała sytuacja, w kontekście mojego wyzwania była zabawna (dzięki Boże za czuwanie (smiech)) Jakby tego było mało, kiedy czekałam na przystanku i zastanawiałam się jak to z moim obżarstwem będzie w domu, tuż przede mną przeszedł facet z wielkim napisem "DETERMINATION" na koszulce. Call me sick, ale wtedy to już myślałam że na prawdę będę płakać, ale ze śmiechu :p Dzisiejszy dzień jednak i tak zakończył się trochę CHEAT, bo najpierw zamiast kolacji ( a miałam taki dobry plan na nią ;() zaczęłam jeść orzechy, potem podjadłam bratu krakersy, wcięłam kilka truskawek (na noc, sic!) a potem mój tata (już chyba tylko żeby mnie dobić (loser)) przyniósł czekoladowe paluszki (ale zjadłam tylko 4, przysięgam!). Mimo wszystko wiecie co? Piszę to, i szeroko się uśmiecham. Dlaczego? Chyba nabrałam większego dystansu. No bo po co załamywać się taką drobnostką, skoro moja walka cały czas trwa i zawsze jeszcze mogę postawić się do pionu;)

15 lipca 2015 , Skomentuj

O maaaamo! Narzekałam na jednodniowe zaniedbanie Pamiętnika a tymczasem ten wpis pojawia się w trzeci dzień (strach) To wszystko przez to że w przyszłym tygodniu, już w poniedziałek, wyjeżdżam na moje wymarzone wakacje do Włoch <3<3<3 No i jak wiadomo w takiej sytuacji parę spraw zawsze jest jeszcze do załatwienia. Totalnie nie pamiętam co jadłam na śniadanie dnia pierwszego zaniedbania pamiętnikowego, ale chyba musiało to być coś dobrego :p[EDIT: Z rana miałam bardzo nieprzyjemnie przebiegające pobieranie krwi --> w wyniku mojego stresu za pierwszym razem pielęgniarka w ogóle nic nie mogła pobrać, więc byłam kłuta jeszcze raz, a z powodu mojego prawie-omdleniowego-stanu po całej akcji zostałam zmuszona do zjedzenia jagodzianki ((balon)dzieciństwo), więc po powrocie do domu zrobiłam już sobie tylko herbatkę i przeczekałam do kolejnego posiłku] Za to dzięki O G R O M N E J motywacji po przeczytaniu paru wpisów na blogu pro-perfection (dziewczyna nieźle stawia na nogi, serio) osiągnęłam swój pierwszy sukces i postawiłam sobie za punkt honoru (na dobry początek) do wyjazdu nie zjeść żadnego nieplanowanego posiłku --> TYLKO ZDROWO! Żeby wytrzymać w tym postanowieniu poszukałam sobie na Vitalii kilka ciekawych przepisów, które wydawały mi się w miarę wyważone jak na mój zupełny brak zdolności kucharskich (mysli)...(pomysl) Na pierwszy ogień poszła sola w ziołach (chciałam w końcu dodać do mojego jadłospisu rybę, omega 3, omega 6, no wiecie...) i stuningowałam ją jeszcze trochę dodając CUDNĄ sałatkę "co mam w lodówce, to wykorzystam" (trochę to ironiczne bo zawsze mnie wściekał ten typ robienia sałatek, niby nic nie ma w lodówce a tu nagle w przepisie pojawia się cała masa produktów, które ciężko nawet znaleźć w regularnych sklepach), niestety, bardzo spieszyłam się do lekarza (do którego i tak się trochę spóźniłam, RIP time management) więc nawet sobie nie zapisałam co ja tam właściwie umieściłam (szloch) Od lekarza prosto pojechałam na siłownię, a że spotkałam tam swoją ciocię to dałam się namówić na zajęcia o wdzięcznej nazwie "Fit Bike". Kto będzie czytał może się ze mnie wyśmiać, ale jak pierwszy raz usłyszałam tę nazwę to myślałam, że polegają one na tym że całą godzinkę pedałuje się na takim rowerku z tyłkiem grzecznie przyklejonym do siodełka i tyle. O JA GŁUPIA! Nie wiem nawet jak opisać zmęczenie jakie czułam, cała mokra i odwodniona byłam już chyba po jakichś 5 minutach! (kreci) Trenerka nieźle zasuwała, promieniowała pozytywną energią, i chociaż cały czas się zastanawiałam czy jak zsiądę to odpadną mi nogi to czuję wewnętrznie że chyba w ten przypadkowy sposób odnalazłam miłość swojego życia (#wcale_nie_masochizm(kwiatek) Nic dziwnego że tego dnia nie było wpisu, bo potem jeszcze wymyśliłam, że zafunduję sobie Stretching, ale pomyliłam sale i dowaliłam sobie jeszcze połową treningu z moją regularną Fit-Fabricową żyletą, na której zajęcia zresztą jutro się wybieram :PP:DNa dzień następny miałam już jasno określony plan i postanowiłam kontynuować moją rybną passę (co? (kreci)(smiech)) i według kolejnego Vitaliowego przepisu zrobiłam sobie dla odmiany jajecznicę z ło(so)siem i oliwkami (gwiazdy) Później czekały mnie już tylko same przyjemności bo na 11 byłam umówiona do kosmetyczki (mój Boże, skąd się biorą tacy wspaniali ludzie? (przytul)) która wspaniale zadbała o moją skórę i jeszcze miło pogawędziła ze mną o... zdrowym odżywianiu :p Zresztą sprzedała mi świetny przepis na kaszę jaglaną, który zresztą wykorzystałam na dzisiejsze śniadanko i nie tylko (jak tylko odzyskam możliwość robienia zdjęć to pojawi się ona w tym wpisie) ;) Jak od niej wyszłam (aż o 15!) to popędziłam szybko do domu, żeby znów się spełniać kulinarnie- tym razem w menu zagościły niecodzienne "zielone kotlety" (tak trochę podpuściłam mojego brata, że to kotlety, żałujcie że nie widzieliście jego miny jak jeszcze dodałam, że są zielone:D), które również w moich zakładkach "Ugotowałam to" goszczą :)Dzisiejszy dzień był bardzo przyjemny (ale też troszkę "ulgowy") bo obiadek jadłam sobie z babcią :) Od dawna chciałam ją zaprosić do pysznej naleśnikarni, którą odkryłam razem z koleżankami kiedy poszłam do liceum, a że akurat miała chwilkę czasu to postanowiłyśmy że to będzie właśnie dzisiaj. Jako że chciałam żeby wyszło jak najbardziej dietetycznie (wyzwanie #1: spróbujcie w naleśnikarni pełnej PRZEPYSZNYCH naleśników słodkich wybrać naleśnika najbardziej dietetycznego, wyzwanie #2: spróbujcie tego dokonać, kiedy jecie obiad z babcią :p) to po długich debatach wybrałyśmy na spółkę naleśnika wieloziarnistego z Philadelphią, szpinakiem i pomidorkiem i drugiego ze szpinakiem, pomidorkiem i łososiem :) Powiem krótko: MNIAAAAAM! ;) Na takim relaksowaniu się z babcią upłynął mi cały dzień, udało mi się jeszcze zakupić buty na wyjazd ((puchar)!) i parę kosmetycznych drobiazgów. Reasumując- jestem niesamowicie z siebie zadowolona, także czuję już że ten tydzień ma szansę być moim przełomowym Fit Pride Week:D

12 lipca 2015 , Skomentuj

Założyłam, że notatka w moim Pamiętniku będzie pojawiała się codziennie (toż codziennie przecież coś ciekawego się w moim życiu dzieje  :D) niemniej jednak, tak jak każde moje "twarde" postanowienie i to spaliło na panewce. Usprawiedliwiam się jednak faktem, że wczorajszy dzień był bardzo aktywny i... kolorowy :p Dnia poprzedniego założyłam sobie, że w ramach frajdy i nagrody (Bóg jeden raczy wiedzieć za co :PP) posiedzę sobie na siłowni 3h (ach ten cudowny grafik w Fit Fabric <3) jednak ze względu na mój chroniczny brak odpowiedniej ilości snu obudziłam się godzinę za późno  aby zdążyć na pierwsze zajęcia. Starałam się jednak dać z siebie wszystko na pozostałych dwóch godzinach (i dzisiaj już czuję tego efekty :)) i uświadomiłam sobie dlaczego mogę pozwolić sobie na ćwiczenie w taki sposób tylko 3 razy w tygodniu :D Później już tylko pozostało mi się przetransportować do domu i wziąć błogi, długo wyczekiwany prysznic (fala) Spinanie tyłka tego dnia miało się jednak dopiero zacząć, ponieważ jak tylko wyszłam i się osuszyłam, odkryłam że na moim jak dotąd wyciszonym telefonie widnieje aż 9 nieodebranych połączeń(kreci) Okazało się, że to moi cudowni przyjaciele w to piękne sobotnie popołudnie postanowili uczynić moje życie bardziej kolorowym - w Łodzi odbywał się Festiwal Kolorów! (tecza) Skrótem- jeszcze nigdy się tak cudnie nie bawiłam, i nie sądziłam, że 16 letniemu dziecku aż tyle frajdy może sprawić obsypywanie się kolorowymi proszkami (smiech) Dlaczego takie wspaniałe eventy odbywają się tylko raz w roku? ;( Ze względu na późną porę powrotu do domu (trzeba się było przecież potem jeszcze pokazać ludziom podczas spacerku po tętniącej życiem Piotrkowskiej 8)) dzisiaj pobiłam rekord leniuchowania i wstałam o godzinie 13 (!!!). Jak tylko weszłam do kuchni to śmiałam się do taty że teraz to mi już chyba bliżej do obiadu niż śniadania :p Niemniej zrobiłam sobie P R Z E P Y S Z N Ą (serio, przy moim deficycie pomysłów na owsiankowe śniadanka byłam zszokowana że wyszła mi aż taka smaczna) owsiankę ze zmiksowanymi truskawkami, bananem i brzoskwinią: [uwieczniłam ją na zdjęciu, niestety telefonem, który przez moje bezmyślne twerkowanie w toalecie wziął nieplanowaną kąpiel, którą teraz będzie musiał przez jakiś czas odchorować]. Później już było niestety mniej przyjemnie bo aktywował się mój wewnętrzny 'Cookie Monster' i znów trochę przeholowałam ze słodyczami (tort)(ciasteczka)(lody)(dobra, nie było AŻ TAKIEJ rozpusty:p). Staram się teraz szybko wyrzucać papierki po cukierkach żeby nikt nie widział ile ich zjadłam (młodszy brat i tak mnie już w sumie spisał na starty po pierwszym cukierku, skubany- skąd on wiedział? :')), ale w sumie zdałam sobie sprawę z tego że tak na prawdę oszukuję tylko samą siebie, co mi się zdecydowanie nie podoba i wydaje mi się, że zanim na poważnie zabiorę się za fit lifestyle będę musiała nad tym  popracować(uff)

10 lipca 2015 , Komentarze (2)

Dziś powzięłam postanowienie "zakładam Fitbloga!" i tak też poniekąd zrobiłam. Pierwszy wpis się pojawił, motywacja trochę wzrosła, no bo ktoś może będzie czytał moje bzdurki, staję się częścią jakiejś społeczności, DZIEJE SIĘ. A tu nagle surprise! "Karolina, znalazłam super kawiarnię, nie wybrałabyś się ze mną?" No to w autobus i jadę. A na miejscu- D R A M A T: lody miętowe, jagodowe, malinowe, mojito, cuda nie widy, na dodatek cała plejada gwiazd ciastkowo- tortowych: od wu-Z, przez eklerki że aż o ekstrawaganckiej tarcie z owocami nie wspomnę. I jak tu się oprzeć? Mój wybór padł na W-zet (na widok różnorakich słodkości dostałam histerii i uznałam, że mój jedyny kawałek musi mi dostarczyć trochę czekolady, zetka była tym skrajnym wyborem), a żeby nie dostać hiperglikemii stonowałam to trochę przepyszną herbatką Peppermint Dilmah. Później przyszła kolej na lody- "weź gałkę, tylko małą gałkę!" podpowiadało mi sumienie. Ale kto by tam takiego nieśmiałka słuchał- w pucharku wylądowały dwie, ponadto nie gałki a porcje, co reasumując dało dawkę kalorii godną Grycan Sisters (przynajmniej mentalnie). Ale po co tak dużo narzekać, było przepysznie, muszę jednak z przykrością przyznać że rozkosze takie jak ta bardzo podkopują moje morale jeśli chodzi o zdrowe, no, powiedzmy odżywianie (na razie cieszę się jeszcze kartą członkowską w Fit Fabric (<3), toteż aktywności fizycznej nie zamierzam zarzucać, oj nie), bowiem jak tylko wróciłam do domu (no przemilczmy ten biały ryż zjedzony u koleżanki, bo kompletnie się załamię) rozpoczęło się prawdziwe "odkurzanie" (brzuch-śmietnik, mam nadzieję że Wam to nic nie mówi): tata zakupił przekąski dla młodszego rodzeństwa --> sfrustrowana Karolina się do nich dorwała --> z bólem serca pochłonęłam paczkę Jeżyków, resztki chipsów, kalafiora (sic!), kilka ćwiartek jabłka (sic2 !) oraz dwa Michałki. Myślę, że wielu z Was wyśmiałoby to jako poważny problem do zmartwień, niemniej jednak dla mnie to dość przejmująca zapowiedź nazbyt szybkiego i poniekąd brutalnego powrotu moich kłopotów z odżywianiem. Nie oznacza to, że zamierzam się poddać (o nie, nie tym razem!), wręcz przeciwnie, może nawet wykorzystam tą chwilę słabości do dalszego motywowania się do zmian, niemniej jednak każda taka porażka mocno we mnie uderza i nie wiem jeszcze do końca jak sobie z tym poradzić. 

10 lipca 2015 , Komentarze (2)

Ten wpis jest moim pierwszym krokiem w stronę przełamywania barier. Różnych, tych które mam i z którymi postanowiłam walczyć. Musze nadmienić że pisząc to męczę się okrutnie ponieważ wątpię w swoje zdolności "pisarskie", dawno już zarzuciłam to hobby, a szkoda. Swoje motywy i krótką historię opisałam już w poprzedniej części formularza, mam nadzieję że gdzieś mi się to tutaj zapisało ;) Aktualnie jeszcze nie wiem jak rozwinie się ten pomysł na pisanie własnego Pamiętnika, mam nadzieje że będzie on moją piękną pamiątką i poniekąd motywacją do dalszego działania w kierunku, który sobie bez wątpienia dobrze obrałam. Planuję obrzucić ten pamiętnik masą treningów i zdrowych posiłków które będę sobie przygotowywała, w zasadzie zamierzam zaszaleć i zrobić coś w końcu ze swoim życiem, zapisać gdzieś myśli które dotąd kłębiły się tylko w mojej głowie, przyprawiając mnie o depresję. Jeżeli forma mi się spodoba i poczuję się pewniej będę też zamieszczała swoje zdjęcia, w końcu i tak jest już bardzo dobrze, więc może to też doda mi otuchy. :))