Aaaaaaaaale pyszne jadłam dzisiaj śniadanko ! :3 Jestem taka z siebie dumna, że aż nie wiem. Najlepsze jest to, że przepis na nie mi się... przyśnił A więc wstałam rano i poczułam chęć tworzenia. Byłam trochę zła, bo w ogóle na okres letni strasznie napaliłam się na korzystanie z życia (owoców ) no i robienie sobie tych wszystkich super-apetycznie-na-tumblrze-wyglądających koktajli, a tym czasem z moich przebiegłych planów kupienia blendera wszyły nici Co za tym idzie samych owoców w domu też za bardzo niet, więc już miałam się załamywać, kiedy otworzyłam lodówkę, i ujrzałam pudełeczko apetycznie wyglądających czerwonych porzeczek, o których w wyniku blenderowych frustracji zupełnie zapomniałam Od razu zabrałam się za robienie owsianki (mój osobisty faworyt śniadaniowy ) i jako że puściłam na ten moment wodze fantazji powstała moja boska mleczno-cynamonowo-orzechowo-porzeczkowa rozkosz Ale nie powiem, drugie śniadanie też było bardzo przyzwoite (jagoodowo-bananowy Gerber + 2x wafle ryżowe ) zwłaszcza, że zjadłam je sobie na świeżym powietrzu, ochładzana przez krople wody pochodzące ze zmyślnie wykorzystanych hydrantów na Piotrkowskiej Obiad już zjadłam w lekkim pośpiechu (ach to parcie na zakupy przedwyjazdowe ), ale za to nie musiałam go wcześniej przygotowywać bo ryż naturalny z warzywami ugotowałam już dnia wcześniejszego Z większych sukcesów (Boże, jak ja lubię się takimi rzeczami chwalić ) kupiłam sobie piękne M I Ę T O W E shorty, które chyba niestety na czas wyjazdu będę musiała wykorzystać do spania, ale za to wyglądam w nich tak UROCZO No ale dobra, teraz dla równowagi trochę gorsze wieści ZŁAMAŁAM MOJE POSTANOWIENIE. Coś przestało już grać w przymierzalni. "Mam na coś ogromną ochotę, strasznie bym coś zjadła." Jak już wyszłam zapragnęłam loda, potem batonika. "Karolina, opanuj się!"- wmawiałam sobie. Udało się. Wyszłam z tatą z marketu. Pech chciał że w drogę powrotną znów udaliśmy się przez Piotrkowską, a tam, zupełnie bez kontroli rzuciłam się w stronę budki z lodami i już za chwilę pochłaniałam lody krówkowe- bakaliowe- krówkowe- bakaliowe (to było jak trans, wymieniałam się z tatą co chwila, miałam ochotę na dwa smaki na raz, jak oddałam jeden, to zaraz ten co trzymałam w ręce już mi nie smakował). W pewnym momencie nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot akcji. Byłam już w połowie krówkowej wścieklizny (cały czas katując się myślami typu "ech, po co ja go jem skoro i tak dręczą mnie wyrzuty sumienia i nie mam z tego żadnej przyjemności") kiedy nagle... lód mi upadł. Byłam w takim szoku, że jeszcze próbowałam go reanimować, ale znacie zasadę kromki chleba z masłem? Upadł dokładnie tak, żeby cały obtoczył się w ziemi. Suma summarum trzeba go było wyrzucić, chociaż prawie się rozpłakałam jak to robiłam. Później jednak zdałam sobie sprawę z tego jaka cała sytuacja, w kontekście mojego wyzwania była zabawna (dzięki Boże za czuwanie ) Jakby tego było mało, kiedy czekałam na przystanku i zastanawiałam się jak to z moim obżarstwem będzie w domu, tuż przede mną przeszedł facet z wielkim napisem "DETERMINATION" na koszulce. Call me sick, ale wtedy to już myślałam że na prawdę będę płakać, ale ze śmiechu Dzisiejszy dzień jednak i tak zakończył się trochę CHEAT, bo najpierw zamiast kolacji ( a miałam taki dobry plan na nią ) zaczęłam jeść orzechy, potem podjadłam bratu krakersy, wcięłam kilka truskawek (na noc, sic!) a potem mój tata (już chyba tylko żeby mnie dobić ) przyniósł czekoladowe paluszki (ale zjadłam tylko 4, przysięgam!). Mimo wszystko wiecie co? Piszę to, i szeroko się uśmiecham. Dlaczego? Chyba nabrałam większego dystansu. No bo po co załamywać się taką drobnostką, skoro moja walka cały czas trwa i zawsze jeszcze mogę postawić się do pionu?