Po raz kolejny na jakiś czas trafiłem do Warszawy. I znowu jestem Słoikiem. Tym razem pora roku lepsza - o 6 rano jest już na tyle jasno, że można wybrać się do parku i pobiegać.
Zastanawiałem się nad siłownią, ale:
- są paskudnie drogie,
- w godzinach popołudniowych jest na nich ogromny tłok.
W efekcie zamiast karnetu na siłownie kupiłem nowe biegówki i truchtam w okolicy Królikarni. Nie jestem tam bynajmniej sam. Zazwyczaj mijam 2-3 biegające osoby, choć w zeszłym tygodniu było nas w tym parku ok 10 osób.
Biegałem dzisiaj z pulsometrem. Mimo spokojnego biegu tętno miałem wysokie. Będę musiał doczytać jak się wyłącza "ostrzeganie o strefie pulsu", bo piski pulsometru były wyjątkowo irytujące.
A jutro znowu spróbuje wstać przed szóstą, trochę pobiegać, do pracy na 8 godzin i znowu 5-6 godzin powrotu do Rzeszowa. W domu będę około północy, by w niedzielę znowu przyjechać z zapasami do Warszawy.
Taki to już los Słoika
Sheng2
7 marca 2014, 07:48Podziwiam Cię za po poranne bieganie - ja nie mogę się zebrać
Gerhard1977
7 marca 2014, 07:42To początek dnia udany - 40 minut truchtania w parku...
Alex246
6 marca 2014, 19:59Taki urok mojego zadupia, że nowo otwarta siłownia jest, a karnet kosztuje ok 50 zł na miesiąc bez żadnego ograniczenia.. :) Podziwiam, ja za żadne skarby nie wstałąbym z ciepłego łózka, żeby biegać na tym zimnie ;) Powodzenia :)