Piękny mroźny, ale słoneczny dzień. Właśnie wróciłam ze spaceru, właściwie, to poszłam do sklepu po pieczywo na nogach i wróciłam też pieszo. Zajęło mi to 1h, bo najbliższy sklep jest dość daleko. Nad Wisłą właśnie wschodziło słońce, mgła się podnosiła, drzewa w szadzi wygładały pięknie. Teraz gorąca herbata, w między czasie gotuje się obiad a ja odrabiam lekcje z francuskiego. Po obiedzie trzeba koniecznie wyciągnąć z domu męża i Bellę, zrobimy długi spacer. A wieczorem wyjazd na koncert. Już się nie mogę doczekać.
Małżonek zachwycał się wczorajszą obiadokolacją, że taka udziwniona i z deserem
a ja ugotowałam jemu to samo, co sobie, no prawie. Bo małżonek dostał jeszcze zupę pomidorową. Ale na drugie mieliśmy kurczaka pieczonego z pomarańczą a na deser kisiel z mrożonych owoców. Pychotka. Tak to ja mogę się odchudzać całe życie.
filipinka1
29 stycznia 2011, 12:49kurczak pieczony z pomarańczą..., brzmi bardzo smakowicie :)), a wiesz, jak tu jestem (tj na vitalii) te kilka lat to ani razu nie wykupiłam vitaliowej diety... może to błąd?