Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jeden dzień na raz ? to wystarczy. Nie oglądaj się za siebie i nie martw się przeszłością, ponieważ jej już nie ma. I nie niepokój się o przyszłość, bo ta jeszcze nie nadeszła. Żyj teraźniejszością i rób to tak pięknie, by była warta wspominania.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1626
Komentarzy: 6
Założony: 26 kwietnia 2020
Ostatni wpis: 5 maja 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
HannaJones

kobieta, 30 lat,

160 cm, 57.50 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

5 maja 2020 , Skomentuj

11 dzień mojego reżimu kalorycznego. Dosyć popularne to słowo ostatnio cały ten reżim. Mam nadzieje, że w przypadku mojego jadłospisu nie okaże się tak absurdalny jak zastosowanie zasad i wytycznych w przedszkolach. Tak jest, wracam do pracy od poniedziałku. Jeszcze w tym tygodniu kilka spraw porządkowych i organizacyjnych do ogarnięcia, a od poniedziałku melduje się na stanowisku pracy. Czy będę mogła zabrać ze sobą jabłko z domu do pracy? Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej. Z jednej strony ciekawie będzie odmienić swoją rutynę, a z drugiej strony po prostu nie chce mi się wracać. Dość przyjemnie jest wstawać i prowadzić takie wolne życie dostając takie same pieniążki na konto. Dzieciaczków będzie garstka więc po tygodniu będę musiała się nieźle natrudzić, żeby nie zasnąć z wynudzenia. Chyba, że zamienimy formę opieki na jakiekolwiek zajęcia. Na chwilę obecną mamy tylko i wyłącznie sprawować opiekę, a wiadomo, ze dzieciom trzeba pozwolić na samodzielną zabawę, która jest tak samo ważna jak i ta kierowana przez Nauczyciela. Chyba się skupię na angielskim i zrobię jakiś projekt z czytania. Nie mam pojęcia jak to ugryźć, ale na pewno coś wymyślę. Liczę też na sprzyjającą pogodę, bo całe szczęście mamy swój ogród przedszkolny.

W kwestii mojego jedzenia bez załamania trzymam się liczenia kalorii chociaż co raz częściej rezygnuje z jakiegoś gotowca, bo ciężko mi stwierdzić jak to policzyć. Dzisiaj na obiad zrobiłam fasolkę po bretońsku z tym, że pierwszy etap zakończyłam na ugotowaniu fasoli, ziemniaków, marchewki i zagęszczeniu tego passatą. A dla pozostałej części rodziny w fasolce wylądował cały wkład mięsny (ja nie jem mięsa od 3 lat i dobrze mi z tym). Teoretycznie moją wersją zaoszczędziłam bardzo dużo kalorii. Ale wciąż ciężko mi powiedzieć z ilu gramów składał się mój obiad więc wszystko jest na oko. Nie zrezygnowałam całkowicie ze słodyczy i takim sposobem mam jeszcze ok. 250 kcal do wykorzystania, co daje aż 4 kostki czekolady. Nie jestem głodna więc chyba tak spożytkuje zaoszczędzone kalorie. 

Dzisiaj się niepotrzebnie zważyłam. Już dawno podejrzewałam, że mam zepsutą wagę. W każdej części mieszkania wskazuje  inną liczbę. Oczywiście na psychice zostaje tylko ta największa. Od dzisiaj postanowiłam ważyć się 3 dniu po okresie (tylko raz w miesiącu) i najlepiej na innej wadze. Nie chce popadać w obsesje tych cyferek na wadzę, te w kaloriach mi już w zupełności wystarczą. Tak jak wspomniałam ostatnio mam ochotę się troszkę poruszać więc mentalnie nastawiam się na lekkie treningi w drugiej połowie maja. Myślę, że te intensywniejsze zostawię sobie na czerwiec kiedy pogoda będzie bardziej zachęcała do aktywności na zewnątrz. Póki co dni lecą jak szalone, zwłaszcza ten powrót do pracy sprawił, że już połowa tygodnia jest za mną. Czuje się świetnie i to powinnam zapamiętać, że najważniejsze jest lustro i samopoczucie. Waga to tylko zbędne cyferki. 

Właśnie natrafiłam na stronę Wilczogłodna i z nią zamierzam spędzić resztę wieczoru. 

Hanna. 

3 maja 2020 , Skomentuj

Witaj Maj! Pamiętam kiedy po przerwie świątecznej (zimowej) zastanawiałam się jak dużo czasu musi minąć do kolejnej przerwy świątecznej, a następnie do weekendu majowego. Wszystkie spekulacje zostały pozbawione sensu, bo moje wolne rozpoczęło się w połowie marca. Ciągle mam wrażenie, że to było zaledwie 2 tygodnie temu. A jednak do ostatecznego powrotu do pracy może minąć cale 2 miesiące. Nie wiem, co mam robić. Zaczynamy bagatelizować zagrożenie i sama po sobie to czuję. Oglądałam dzisiaj powtórkę konferencji prasowej prezydenta miasta Warszawa i powiem Wam, że ma chłop rację. Ma rację jedną absolutną, co do zrzucania odpowiedzialności. To rząd robi najlepiej. Nie rozumiem jak można tak odpowiedzialną decyzję zrzucić na jednostki samorządowe, a nawet na dyrektorów placówek prywatnych, którzy są pozbawieni jakichkolwiek środków oceny obecnej sytuacji. To rząd powinien stanąć na wysokości zadania, wydać jasny i klarowny komunikat o treści JETEŚMY BEZPIECZNI, ZAGROŻENIE ZA NAMI. Ale po co? Łatwiej oddelegować odpowiedzialność. Ja wiem jedno. Nie zamierzam tej odpowiedzialności ponosić i ciągle się waham, co do decyzji powrotu. Na razie moja jednostka rządząca jest średnio zorientowana i zapewne dopiero się obudzi w poniedziałek. W tym przypadku akurat im później, tym lepiej. Niestety w całym tym toku wydarzeń uświadomiłam sobie, że moje ubezpieczenie dotyczące odpowiedzialności cywilnej jest już poza terminem ważności i z pewnością przed powrotem do pracy powinnam się zaopatrzyć w nowe. Oczywiście mój pracodawca nie zapewnia takich dodatków.

Weekend majowy od zawsze kojarzył mi się z przymusowym organizowaniem czasu wolnego, ale zgodnie z moją nową dewizą życiową- nic nie muszę. Takim sposobem poświęciłam się dzisiaj i spędziłam pół dnia w kuchni. A następne pół dnia spędziłam nieproduktywnie zaliczając 2,5 godzinną drzemkę. Zapewne zasnę nad ranem.. To się nazywa wolność. Z jednej strony wolność decyzji i wyborów, a z drugiej strony przymusowe konsekwencje. W każdym bądź razie powoli gubię rachubę w który dzień wkraczam. Wydaję mi się, że dzisiaj zaczynam dzień ósmy. Nie miałam dzisiaj weny na przygotowanie swoich posiłków i skusiłam się na domową pizzę. Wszystko byłoby zapewne w porządku gdybym odpuściła sobie dodatkowe sosy, bo to one są winne za dodatkową kalorykę. Kawałek ciasta drożdżowego z dodatkiem sosu pomidorowego na bazie pomidorów z puszki i dodatków w postaci kukurydzy i cebuli nie stanowi zagrożenia w bilansie. Niemniej jednak kiedy dodamy do tego już sos na bazie majonezu i śmietany to okazuje się, że wychodzi całkiem pokaźna sumka kalorii. W ogóle jestem miłośnikiem glutenu. Bez pieczywa nie potrafiłabym zorganizować sobie śniadania. Poza tym kocham wszystko co mączne: pierogi, wcześniej wspomnianą pizzę, makarony, a od kilku dni chodzą za mną proziaki. Oczywiście wszystko zgodnie z zasadą deficytu kalorycznego wpisuję w bilans i takim sposobem mój dzisiejszy jadłospis jest bardzo ubogi ze względu na bogate dwa kawałki pizzy. To są decyzje. Mogłabym to zamienić zapewne na kilogram ziemniaków, ale zrobiłam inaczej. Mimo wszystko widzę jedną pokaźną wadę. W ogólnym zapisie kalorie się zgadzają, ale to nie jest to samopoczucie i komfort po jedzeniu, którego doświadczałam przez ostatnie dni. Te wszystkie posiłki momentalnie sprawiają to uczucie ciężkości. Dlatego od poniedziałku zdecyduję się wprowadzić więcej zup.  Do pozytywów na pewno możemy zaliczyć fakt, że ustawiłam sobie dość wysoki próg kaloryczny i jedząc „czysto” wychodzi bardzo sporo jedzenia. Wstrzymam się z tym limitem do następnej soboty i sprawdzę, czy uzyskam jakikolwiek spadek ale od połowy maja dokładam aktywność fizyczną. Prawdopodobnie zacznę od 15 minutowych rozgrzewek, czy też rozciągania się. Popracowałam odrobinę z łopatą i grabiami w przeciągu tych dwóch dni i czuję przeciążoną rękę i lekki ból w kręgosłupie. To świadczy tylko o tym, jak bardzo moje ciało jest zastane. Dlatego rozciąganie będzie pierwszym krokiem jakiejkolwiek aktywności. Najchętniej pospacerowałabym, ale nie sprawia mi to takiej radości w osamotnieniu, a obecna sytuacja nie sprzyja spacerom w towarzystwie.

            Właśnie sobie uświadomiłam, że równo tydzień temu prawdopodobnie o tej samej porze- po północy napisałam tutaj pierwszy wpis. Czas zmienił dla mnie tempo już dawno temu. Dni mijają jak szalone i zaraz odezwę się w kolejnym wpisie- 14 dni później. Ta informacja sprawia, że każdy cel jest w zasięgu ręki. Jeśli zaczniesz dzisiaj, nim się obejrzysz będzie miesiąc. Ja gdybym się ze swoją decyzją obudziła w pierwszym tygodniu kwarantanny domowej to zapewne kończyłabym już drugi miesiąc. Ale nie ma co żyć przeszłością, ani przyszłością. Jeśli widzisz sens w tym, co robisz teraz- działaj!

Hanna.

1 maja 2020 , Komentarze (2)

W poszukiwaniu zaginionej weny. Kilka dni przerwy za mną, ale znów poczułam chęć napisania kilku przemyśleń. Swoich założeń i postanowień trzymam się jak najbardziej. Tak więc po niecałym tygodniu zanotowano spadek rzędu 0,7kg, co jest wartością większą niż oczekiwałam. Wskazuje tym samym, że plan działa i dobrze wyliczyłam swoje zapotrzebowanie. Myślę, że zostanę przy swoich postanowieniach kolejny tydzień, a później wprowadzę następny krok. Niestety moja niechęć do wszystkiego się utrzymuje. W życiu codziennym przybieram postać nieco innej osoby. Przede wszystkim jestem ogromną optymistką i raczej bije ode mnie pozytywne nastawienie. W głębi duszy mam ogromny mętlik. Wszystko to jest związane z moją przyszłością, która jest niepewna. I pomimo tego, że powtarzam sobie codziennie jak mantrę, że będzie dobrze. Pewne drzwi muszą się zamknąć, żeby inne mogły się otworzyć to wzbraniam się przed zmianami. Nie pracuję od 12 marca. Jak się można domyślić działam w sektorze edukacyjnym. Od kilku miesięcy próbowałam przekonać się do decyzji, że czas najwyższy rozstać się z miejscem pracy. I kiedy ta decyzja wreszcie przychodzi z góry, ktoś postanawia mi ją odebrać. Właściwie to wszystko pomówienia. Zero konkretów i zero kontaktu z pracodawcą, a ja chcę wiedzieć już dzisiaj, że ta przygoda jest skończona. Nie jest mi smutno, bo życie toczy się dalej, a ja w głowie mam już setki nowych pomysłów. I tkwię w takim stanie bezruchu, bo nie wiem co dalej. Jeśli wrócę do pracy, decyzję o odejściu odłożę na później. Natomiast zacznę się martwić o swoje bezpieczeństwo. Jeśli mnie zwolnią, czego w głębi duszy pragnę, otworzą się przede mną nowe drogi i możliwości. Nienawidzę tych wewnętrznych konfliktów. Mimo wszystko dziękuje za jedną myśl, która mnie nigdy nie opuszcza: „Mamo, poradzę sobie!”. Pozostaje mi tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać. Ale przez to czekanie, moje dni przybierają formę tylko egzystencji. Mam ogromną potrzebę zrobienia czegoś pożytecznego.  Zdradzę Wam sekret jak trzymać się planu żywieniowego w ciągu dnia i nie myśleć o fakcie, że jest się na reżimie jedzeniowym. Otóż trzeba czymś zająć głowę. Najlepiej rano zaplanować sobie plan działania na cały dzień i skupić się na kilku czasochłonnych zajęciach. Moje ostatni 3 dni przeminęły w ekspresowym tempie. Myślę, że połowa sukcesu za mną, ale w tym tygodniu zajęcia te muszą przybrać formę użytecznych. W planach mam jeszcze sporo porządkowania, a także przyjemnie byłoby rozwinąć swoje umiejętności, a może nabyć nowe. Jestem oczarowana i zafascynowana „filozofią” minimalizmu i jej założenia będę stopniowo wprowadzać na dniach. 

Hanna.

28 kwietnia 2020 , Komentarze (3)

Ależ mnie dzisiaj ogarnął bezsens. Właściwie to dopiero teraz i nawet znam tego powód. Ale od początku. Przez youtube przewinął mi się ostatnio materiał filmowy na temat ramadan (powinnam odmienić ramadanu?) To muzułmańskie święto, które rozpoczęło się jakoś tydzień temu i będzie trwać przez najbliższy miesiąc. W tym czasie wierni poszczą, czyli nie spożywają posiłków od świtu do zmierzchu. Swój pierwszy posiłek spożywają przed wstaniem słońca i ostatni po zmroku. Fascynujące.. W naszej wierze (zakładam, że jesteśmy tutaj katolikami) mamy problem zastosować się do postu w Środę Popielcową, czy tez Wielki Piątek gdzie mamy możliwość spożycia aż 3 posiłków ciągu dnia. Oni tak poszczą przez miesiąc (nie wskazane jest również picie wody!). Niewiarygodne, co za poświęcenie. Dla mnie absurdalne. Ale mimo wszystko skłoniło mnie to do pewnej refleksji. Skoro pierwszy posiłek spożywają po 5 rano a ostatni po 19 (około) to ich post wynosi 14 godzin. Zapewne ciężko jest funkcjonować, żyć, pracować z pustym żołądkiem. Ale czy 14 godzin to jest długo bez jedzenia? Doświadczyłam tego, nieświadomie. Swój ostatni posiłek spożywam różnie, zazwyczaj w okolicach godziny 20. Następnie całą noc marnuje na pochłanianie bezużytecznych treści z internetu zasypiając z wynudzenia przed 6. Budzę się o 12 lub po 12. Czy takim sposobem nie powstrzymuje się od jedzenia przez 16 godzin? Oczywiście, że robię się głodna nad ranem, ale nie mogę postawić męża na nogi buszując o trzeciej nad ranem w kuchni. Ale mimo wszystko towarzyszy mi woda. I bez picia nie wyobrażam sobie życia. O zdrowotnych właściwościach postu możemy znaleźć dużo informacji. Dla mnie to jest nieosiągalny poziom samokontroli chociaż przez pewien okres czasu interesowałam się postem pani Dąbrowskiej. Myślę, że przeprowadzony pod nadzorem lekarza- specjalisty naprawdę może nas uzdrowić. Natomiast bezmyślne, wynikające z braku wiedzy głodówki mogą doprowadzić do jeszcze większego wyniszczenia. Ale nie o tym dzisiaj.

Dzisiaj jest trzeci dzień nowej przygody. Przeraża mnie momentami fakt, jak rozsądnie działam. Nie kombinuje i to ratuje każdy mój posiłek. Poniedziałek rozpoczął się w towarzystwie comiesięcznej przyjaciółki jeśli wiecie, co mam na myśli. Nie narzekam, cieszę się, że do mnie wraca. Kiedyś rozstałyśmy się na prawie rok czasu i trzeba przyznać, że martwiło mnie to. Niestety jak co miesiąc, wizyta ta osłabiła mnie i musiałam poratować się środkami przeciwbólowymi. Mam to szczęście, że mogę zostać w domu i odpoczywać do woli. Myślę, że trzeci dzień okresu uznam za datę wagi. Wtedy spadek będzie najbardziej optymalny. Wiecie zapewne że w całym miesiącu przechodzimy przez różne fazy. Każda charakteryzuje się czymś innym i stąd też mogą wynikać różnice na wadze. Przerabiałam już codzienne ważenie się. Doprowadza tylko do frustracji. A to jest tylko natura i prawidłowo działający nasz organizm. Doceńcie to.

Jest już grubo po północy. Dni mijają jak szalone, właściwie moje dni to pół-dni. Ale nie tęsknię za pobudką przed 6. Zdecydowanie wolę o tej godzinie zasypiać. Jutro tylko o 12 mam już umówioną wizytę więc dla pewności nastawię budzik. Kolejny poniedziałek za mną.

Hanna. 

27 kwietnia 2020 , Komentarze (1)

            Niedziela. Kiedy wstaję po 10 każda doba wydaje się krótka. Niemniej jednak, ta niedziela zleciała w oka mgnieniu. Niestety nic produktywnego nie powstało, poza pomysłem na pamiętnik. Czy on również okaże się jednym wielkim nic? Czy kiedy mój umysł oprzytomnieje i odzyska te pozytywne wibracje będę żałować upublicznionych własnych myśli? Mam nadzieje, że tak się nie stanie. Od dawna marzyłam, żeby pisać. Jako, że poprzedni wpis skończyłam wspomnieniem o odchudzaniu, chciałabym tę myśl kontynuować. To mój drugi dzień „świadomego” jedzenia. Tak to nazwałam. Nie skorzystam z dostępnych diet odnoszących zapewne sukcesy. Postanowiłam wybrać drogę rozsądku. Badania wskazują jasno, ażeby schudnąć trzeba osiągnąć deficyt kaloryczny. Co to takiego? Każdy z nas obdarzony jest współczynnikiem podstawowej przemiany materii. To znaczy, każdy z nas ma do siebie przypisaną magiczną liczbę kalorii, która odpowiada za nasze podstawowe funkcjonowanie. Można to łatwo wyliczyć ze wzoru biorąc kartkę i długopis lub skorzystać z kalkulatorów online (kalkulator PPM- podstawowej przemiany materii).  Otrzymaną liczbę musimy pomnożyć przez współczynnik aktywności fizycznej. Tu pojawią się schody, bo mamy tendencję do zawyżania jej. Niemniej jednak otrzymana liczba wskażę nam ilość kalorii, która sprawia, że nie tyjemy ani nie chudniemy ( CPM- całkowita przemiana materii). I teraz magiczna część, ażeby schudnąć należy wytworzyć deficyt kaloryczny, to znaczy spożywać mniej kalorii aniżeli wynosi współczynnik CPM. Co to znaczy mniej kalorii? Rozsądnie mniej. Ja swoje CPM obniżyłam zaledwie o 150 kcal. Dlaczego tak mało? Przyjdzie moment, kiedy moja waga się zatrzyma. Wtedy będę wstanie obciąć do 200 kcal. Czy to znaczy, że będę tak obcinać w nieskończoność wartość kalorii, aż się zagłodzę? Nie. Kiedy moje CPM obniżone o 200 kcal nie będzie przynosić efektu wprowadzę aktywność fizyczną. 

To jest drugi sposób na wytworzenie deficytu kalorycznego. Mam na myśli umiarkowaną aktywność fizyczną. 1-2 razy w tygodniu, gdy waga znów się zatrzyma będę mogła przejść do aktywności 3 razy w tygodniu. Musicie tylko wiedzieć, że na chwilę obecną nie robię fizycznie nic. Przyjęłam taką formę taktyki i wydaję mi się ona bardzo rozsądna. A kiedy coś jest rozsądne i logiczne łatwiej jest za tym podążać. Nie wiem dlaczego ludzie stosują dietę 1000 kcal. Można się nabawić wielu niedoborów i problemów zdrowotnych. Nie rozumiem również diet mono składnikowych. Kapusta kiszona jedzona kilogramami nie zapewni nam wszystkich witamin i wartości odżywczych. Bardzo modne jest podejście MŻ- mniej jeść lub mądrzej jeść. Oba są bardzo gubiące. Nie jesteśmy w stanie kontrolować spożycia naszego jedzenia. Jedząc mniej możemy naprawdę obciąć kalorykę zbyt gwałtownie lub możemy być nieświadomi jak dużo garść orzechów ma kalorii. To samo dotyczy teorii „jedz mądrze”. Orzechy są produktem bardzo zdrowym, ale jedzonym w nadmiarze mogą przyczynić się do dodatkowych kilogramów.

 Droga deficytu kalorycznego odpowiada mi również z innego powodu. Nie odstawiam produktów powszechnie zakazanych. Kiedy mam ochotę na ciastko, po prostu wliczam je w bilans. Twoja dieta może składać się głównie ze słodyczy, o ile zachowasz deficyt. Czy to jest rozsądne? Oczywiście, że nie. Jedzenie to nie tylko przyjemność. A obowiązek dostarczenia potrzebnych składników, żeby funkcjonowało poprawnie. Kiedy rozpoczynasz  przygodę z liczeniem kalorii może to być męczące. Na szczęście mamy do tego odpowiednie aplikacje (ja używam FITATU). Ciekawostka: dzisiaj wprowadziłam czekoladę, ponieważ nie było jej w spisie. Czy nikt wcześniej nie wpisał tej czekolady do jadłospisu? Zastanawiające. Pomimo tego, że aplikacja ułatwi nam życie przydałaby się jeszcze waga. Ja raczej mierzę wszystko porcjami, to jest: szklanką, łyżką lub „na oko”. Później korzystam z wyszukiwarki google i wpisuje „szklanka ryżu ile waży”. Na pewno nie przejmuje się tym, że mogłam się pomylić o 10-20g. Z czasem nabiera się wprawy. Poza tym lubię prostotę i moje posiłki są zazwyczaj nieskomplikowane i nie mam problemu z obliczeniem kalorii dla pół woreczka ryżu, ogórków kiszonych i fasoli czerwonej. Co prawda dzisiaj zmierzyłam się z wątpliwościami, ponieważ zrobiłam kotlety z resztek. Pozostałości ryżu, kaszy (omaszczonej przez moją mamę Bóg wie czym i w jakich ilościach) oraz resztą fasoli czerwonej. Nienawidzę marnowania żywności. Wyliczyłam to najlepiej jak umiałam i nie przejmuje się tym, że mogłam się pomylić.

 Najważniejsze, to nie zwariować… Myślę, że kluczowa jest również cierpliwość. Nie oszukujmy się, nie przytyłam w tydzień i nie schudnę w tydzień. Moje nadprogramowe kilogramy prześladują  mnie od dawna. Może tym razem przekonam się, że ja i one to jedność. Myślę, że taki scenariusz powinnam wziąć również pod uwagę. Skoro są na świecie osoby, które na wszystkie sposoby próbują przytyć i pozostają szczupłe, to może ja jestem w tej drugiej grupie- obdarzonych dodatkową tkanką tłuszczową. Nie robię z mojego odchudzania życiowego celu. Raczej urozmaicenie moich dni. Próby pokonywania własnych słabości i wzmacniania silnej woli. Ja tu rządzę. Nie będę się ważyć codziennie. Nie zamierzam też mierzyć się. Mam w domu lustro i poczucie własnego komfortu. Jeśli osiągnę go zostawiając za sobą tylko trzy kilogramy z pięciu wygram. Nie istnieją dla mnie magiczne liczby. Nie ustalam również czasu do lata, do wakacji, do … sama nie wiem. Nie wierzę również w rozpoczynanie nowego startu od poniedziałku, od pierwszego, od nowego roku itp. Nowy start może być teraz, w chwili kiedy kończysz jedną połowę czekolady, a druga połowa czeka w kolejce. Możesz to przerwać lub możesz dokończyć. Pamiętaj, możesz wszystko!

Hanna

            

26 kwietnia 2020 , Skomentuj

            "And so the adventure begins..." To początek Hanny Jones. Postać wykreowana przeze mnie. Czyli kogo? Nieistotne. Imię Hanna oddaje dużą część mnie. Na pewno kiedy będzie mi dane posiadać córkę, takie imię otrzyma. Jestem zwolennikiem Hani, Hanny, ale nie przemawia do mnie Hanka. Chociaż kto wie. Moje własne imię w dwóch wariacjach również mi odpowiada, a do jednego po dzień dzisiejszy mam uraz. Jones, drugie lub trzecie najpopularniejsze brytyjskie nazwisko. Wielka Brytania jest bliska mojemu serce, pomimo tego, że nigdy jej nie odwiedziłam. Nie wierzę w listy marzeń, ale gdybym miała coś takiego stworzyć, z pewnością umieściłabym Anglię i Szkocję na szczycie. Poza tym znacie zapewne Bridget Jones? Jeden z popularniejszych pamiętników napisanych w 99 roku? Musiałam sprawdzić, ale nawet nie wiem, czy właściwe informacje przekazuje. Jeśli jesteś taką ignorantką jak ja to kojarzysz tylko serię filmów. Lubię główną bohaterkę, chociaż momentami pewne cechy jej charakteru irytują mnie. Ale mam tak ze wszystkim. 1994 rok urodzenia. Zgadza się. 25 kwietnia. Nie zgadza się. Nie podam dokładnej daty moich prawdziwych urodzin. Chcę pozostać tu Hanną, która co prawda narodziła się dzisiaj w mojej głowie, ale jej historia rozpoczęła się wczoraj to jest 25 kwietnia. Wychodzi na to, że wczoraj miałam urodziny. I to już dwudzieste szóste. Kiedy byłam dzieckiem zawsze sądziłam, że po dwudziestce rozpoczyna się prawdziwe życie. Teraz uważam inaczej. Przesunęłam tę granicę do trzydziestki i bardzo chciałabym, ażeby czas zwolnił. Swoją drogą nie lubię urodzin. Gdybym się nad tym mocno zastanowiła to mogłabym Wam wymienić kilkanaście powodów takich jak: nietrafione prezenty, imprezy urodzinowe, czy też nowe przetłoczenia spowodowane kolejną cyfrą w metryczce. W opisie o mnie umieściłam cytaty, które co prawda dopiero teraz wyszukałam. Chyba złamałam prawo autorskie nie podając autora. Ale przyznaję się szczerze, nie są moje. Są po prostu bardzo trafione. Żyj teraźniejszością, zapewne łatwiej nam się do tego dostosować w sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy. Niesamowitej pandemii siejącej strach i spustoszenie. Zastanawiam się, czy się boję? Czy jestem bezpieczna? Jak mam myśleć o teraźniejszości, kiedy przyszłość jest taka nieznana. Czy naprawdę nic już nie będzie takie samo? Jedno jest pewne. Gdyby nie tragizm tej sytuacji nie byłoby mnie tutaj. Czasami mam wrażenie, że mentalnie pochodzę z innych czasów. Mam podobne zainteresowania do moich rówieśników, nie są mi obce social media, a wręcz za dużo czasu poświęcam im. Niemniej jednak fascynują mnie inne czasy. Pytanie brzmi tylko które.. Nie oddaje się takim refleksjom na co dzień, bo żyję, a raczej prowadziłam takie życie jak każdy przeciętny człowiek. Praca, dom, rodzina. Bez pracy, na którą poświęcałam zdecydowanie za dużo czasu poczułam się obca, a z drugiej strony spełniona. Ten ciągle zajęty umysł, od wszystkich obowiązków, które muszę zrobić zamienił się w wolną głowę,

 pt. wszystko mogę. Nie zastanawiam się jak przetrwać, co zrobię za miesiąc, za rok, za dwa. Tylko żyję. Spoglądam na las i dostrzegam, że mieszkam na wsi. Wciąż mam w sobie obawy, żeby przekroczyć jego granice. Wstaję, o której chcę i kładę się spać kiedy tylko mam ochotę. Oczywiście, że w ten sposób zaburzyłam swój cykl dnia. Ale uwielbiam zasypiać przy pierwszym brzasku. Wieczorami, lub nocą czerpię przyjemność z ciepła jakie daje mi ogień. Prawdziwy ogień z odgłosami trzaskającego drzewa. Chcę tego. Nie zniknie wokół mnie technologia. Cały świat zmierza do tego, żeby żyło się nam łatwiej, szybciej i wygodniej. Ale to Internet obwiniam za większość zła obecnego na świecie. Za moje lenistwo, za moją ignorancję, za mój konsumpcjonizm. Mamy tak dużo gadżetów, które ułatwiają nam życie, a zarazem tak ciężko nam żyć. Czy tylko ja dostrzegam ten paradoks? Kim byłabym, gdyby pozbawiono mnie iphonea? Wychowałam się w czasach, kiedy Internet był nowością. W moim domu pojawił się zaledwie 15 lat temu. Nikt nie nauczył nas korzystać z niego. Wszystko odbywało się drogą eksperymentu. Tak dzieję się też i dzisiaj. Oczywiście mogłabym postawić się światu i zrezygnować z tego, ale to nie sprawi, że życie nabierze sensu. Technologia potrzebna jest w mojej pracy. Inspirują mnie ludzie, którzy tworzą w sieci. Tak bardzo brakuje mi w życiu prawdziwych ludzi z krwi i kości. Tak bardzo zazdroszczę babci, że odwiedzają ją koleżanki bez zapowiedzi lub dzwonią na telefon stacjonarny. Nasze społeczeństwo z tego zrezygnowało. Ludzie piszą tylko wiadomość, czy jesteś w domu? A ty dla wygody napiszesz, że Cię nie ma, albo zaraz wychodzisz. Czy tylko ja mam kiepskie doświadczenia w poszukiwaniu ludzi, którzy dzielą te same zainteresowania. Czy naprawdę nikt już  nie chce się wymieniać doświadczeniami, poszerzać horyzonty? Dużo pytań stawiam bez odpowiedzi. Myślę, że nie da się całej tej plątaniny obrazów w mojej głowie ubrać w słowa.

Dlaczego Vitalia? To jedyny portal, który znam w formie pamiętnika. Jego cechą charakterystyczną jest odchudzanie. Temat ten nie jest mi obcy. Moje nadprogramowe pięć kilogramów prześladuje mnie odkąd przeszłam przez okres dojrzewania. Zdążyłam się z nimi pożegnać kilkakrotnie, ale wracają jak niechciane wspomnienia. Próbowaliśmy się zaprzyjaźnić. Przez jakiś czas nasza relacja była w miarę pozytywna. To tylko pięć kilogramów. Odrobina wysiłku i łatwo je zatuszować. Bielizna z wysokim stanem wprowadziła się do mojej garderoby na dobre. Jest wygodna- to fakt. Do tego wystarczy pozytywne nastawienie i pewność siebie. Niby prosta rzecz, a w głębi serca, czujesz, że coś jest nie tak. Łatwiej zaakceptować niż zawalczyć. Podejmuję kolejną próbę, nieistotne którą. Muszę poznać odpowiedź, czy moje perspektywy się zmienią. Czy ograniczenia, które sobie stawiam ze względu na wagę ulegną zmianie. Czy wierzycie w stwierdzenia gdy schudnę to zrobię to i to. Ja nawet nie wiem co chciałabym zrobić gdy schudnę. Perfekcyjne zdjęcie na insta? Jakie to próżne. Do głowy przychodzi mi tylko jeden cel. Chciałabym uwolnić się od garderoby. Ubrać przysłowiowy worek od ziemniaka i wyglądać dobrze. Chciałabym to osiągnąć i pokazać, że można zmieniając nie tylko sposób żywienia, ale co najważniejsze sposób myślenia!  Nie wiem, czy ktokolwiek odważy się tu wrócić, albo chociaż przeczytać ten wpis. Będę kontynuować mój monolog, tak długo, aż będę czuć taką potrzebę.

Hanna.