Rutyna dnia codziennego sprzyja diecie, żadnych niespodzianek, zaplanowane posiłki, mało pokus, przemyślane zakupy... Do piątku może waga spadnie poniżej 65. Na razie się utrzymuje. To grzeszki weekendu. Poznałam już trochę swój metabolizm. Dodatkowa kawa, mały kawałeczek ciasta, mniej wody, nieregularne posiłki, rodzinny obiad u mamy, spotkanie z rodzeństwem, dodatkowy posiłek, nieplanowana porcja sałatki, zero treningu. Nazbierało się. Nie, od tego nie przytyję. Ale czy o to mi chodziło? Miałam chudnąć, a z takimi grzeszkami mój cel się oddala. Mam jeszcze szansę na spadek w tym tygodniu, ale nie mogę już odstąpić od moich zasad: 5 posiłków dziennie, 1,5 l wody, tylko 2 małe kawki, dania z jadłospisu- bez modyfikacji, bo wtedy najczęściej liczba kalorii wzrasta, no i trening. Było już tak dobrze, a teraz znów zmuszam się do ćwiczeń. To dobry pomysł, by zrobić je jak najwcześniej, nie odkładać na później. To dawało dobre rezultaty. Zostało mi już mało czasu na Vitalii. Nauczyłam się planowania swoich posiłków, tak by nie przekraczały 1300 ckal.
Zasady znam, stosuję, dobrze się czuję. Bluzki są za duże, a spodnie leżą bardzo fajnie. Założenia były bardziej optymistyczne. Cieszę się jednak z tego, co osiągnęłam. No i udowodniłam sobie,że jednak to możliwe. Mogę schudnąć i mogę być szczuplejsza. W piątek musi drgnąć wskazówka. Musi! Musi! Musi!
Jabluszkowa
29 stycznia 2013, 23:08O tak, rutyna sprzyja. Łatwiej trzymać się ustalonych posiłków kiedy nie dzieje się nic nieprzewidzianego. Świetnie Ci idzie :)