Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Opętanie?


Przez pierwszy tydzień szło mi całkiem dobrze. Jadłam około 1500 kcal (nie liczyłam dokładnie, tak tylko „na oko”) i nie czułam jakiejś szczególnej potrzeby, żeby jeść więcej. To co jadłam było smaczne i sprawiało mi przyjemność. Mieszkający w mojej głowie Demon absolutnie nie domagał się ofiary z żadnego tuczącego jedzenia. Czułam cudowny wewnętrzny spokój.
Na efekty nie musiałam długo czekać. Cyferki na wadze zmniejszały się stopniowo z 85,5 kg w poniedziałek 2 września, aż do 82,5 kg w poniedziałek 9 września. Obwód bioder zmniejszył się o 2 cm. Przypuszczam, że w tym czasie schodziła ze mnie głównie woda a nie tłuszcz, ale cudownie było obserwować te zmniejszające się cyfry! Uwielbiam pierwszy tydzień odchudzania. Te dni są dla mnie zawsze takie spektakularne! Potem już wszystko odbywa się powoli. Ale wrażenia tego pierwszego tygodnia zawsze są bezcenne. I te obserwowanie brzuszka, który pozbawiony obciążenia naprawdę odczuwalnie się zmniejsza. Bezcenne!


Ale potem stało się coś niedobrego. Od kolejnego poniedziałku (9 września), albo może od wtorku, poczułam jakiś wewnętrzny, narastający niepokój, dyskomfort, brak energii i miałam coraz większe wrażenie, że wszystko mnie przerasta: praca, dom, związek… Całe to napięcie było tak nieprzyjemne, że próbowałam sobie z nim radzić w jedyny sobie znany sposób – sięgając po coś mocno słodkiego (albo mocno słonego), tłustego, łatwo dostępnego. Na paragonach ze sklepu pojawiły się drożdżówki, ciastka z cukierni, chińskie zupki (szybko się można najeść bez konieczności poświęcania czasu na przygotowywanie), piwo no i oczywiście majonez. Waga poszybowała o 2,2 kg w górę, a ja miałam depresyjne nastroje i ten okropny brak energii. Cały czas obiecywałam sobie, że „jeszcze tylko dziś się najem”, „jeszcze tylko to ciacho w cukierni”, „jeszcze tylko ta podwójna chińska zupka” a potem odzyskam energię i biorę się za siebie. Ale energia nie wracała. A do tego to okropne uczucie, że MUSZĘ nakarmić Demona, że MUSZĘ zjeść coś tuczącego, choć żołądek jest pełny i zaczyna boleć. I nie potrafię tego przerwać, bo mam wrażenie, że jak się nie najem, jak nie zjem kolejnego ciasteczka, to rozpadnę się na kawałki, nie będę potrafiła się na niczym skupić, nic nie będzie ważne a napięcie mnie rozsadzi. Gdzieś tam coś wewnątrz szeptało „spraw sobie przyjemność jedzeniem”, a energia i koncentracja przyjdą same. Faktycznie, po zjedzeniu odrobinę się poprawiało. Ale tylko odrobinę. I tylko na chwilę. To jest jak opętanie…


Jak TO zatrzymać?

  • endorfinkaa

    endorfinkaa

    19 września 2013, 22:13

    spokojnie, przede wszystkim nie mów od jutra, tylko jeśli masz ochotę na ciastko to od razu się zajmij czymś innym, rozmową z koleżanką, wpisem na vitalii, spacerem, albo oglądaniem zdjęć modelek, to motywuje.i nie rezygnuj przy odchudzaniu od razu ze wszytskich rzeczy, przecież zawsze jest możliwość ustępstw, ale z głową, jeśli pozwolisz sobie na jedno! okienko czekolady, właśnie wtedy kiedy masz na nie ochotę, to nie będziesz obsesyjnie myślała o dalszym pochłanianiu słodyczy