Kiedy się odchudzałam, zawsze towarzyszyło mi poczucie
straty, ograniczenia, braku. Jadłam za mało. Wszystko sobie wydzielałam. A to
co pozwoliłam sobie zjeść, to i tak przeważnie nie było wcale smaczne, bo „odchudzone”
na siłę. Wyznaczałam sobie co należy, co powinnam, czego nie wolno a co trzeba.
Same zakazy i nakazy. Gorzej jak w więzieniu! Z tego powodu nieustannie
przeżywałam męki i odczuwałam smutek. Oczywiście, nie dopuszczałam do siebie,
że mam doła z powodu jakichkolwiek chorych jedzeniowych ograniczeń. Nie, po
prostu miałam obniżony nastrój, i uważałam że świat jest zły. Choć czasem waga
spadała, naprawdę nie byłam z tym szczęśliwa!!!
Człowiek nie jest silnikiem do którego wrzuca się określone paliwo i odjazd.
Jedzenie w życiu człowieka pełni masę różnych funkcji (oprócz funkcji paliwa).
Jest źródłem przyjemności (tak, to ważne!), daje poczucie bezpieczeństwa,
pomaga budować więzy międzyludzkie. Logiczne więc, że po pewnym czasie takich
ograniczeń, jakie ja sobie narzucałam (bo w jakieś popierdolonej gazecie, albo w
popierdolonym artykule przeczytałam że „tak się powinno”, albo dietetyczka
mówiła że „tak trzeba”, a ja przecież chciałam perfekcyjnie się stosować do
nakazów) nie wytrzymywałam i następował zwrot w drugą stronę. Zakazy zostały
złamane, uciekałam z więzienia. A co mi tam! Zaczynałam się objadać.
Kiedy objadałam się jak ta przysłowiowa świnia, towarzyszyło mi ogromne
poczucie winy. Tak ogromne, że psuło radość ze wszystkiego innego na świecie. Te
wrzucane hurtowo do ust jedzenie nawet nie miało prawa mi smakować, co to, to
nie, żadnych przyjemności. Czysty kompulsywny odruch i na tym koniec. Naprawdę
koszmar!!! A do tego ten szybki przyrost wagi. Trzeba się odchudzić.
Koniecznie. Od jutra głodówka!
I tak żyłam przez długie lata na przemian w poczuciu winy, smutku, poczuciu
krzywdy i złości na siebie. Ciągle czułam, że jestem nieszczęśliwa. Nie
pamiętałam już innego świata!
Od kiedy postanowiłam jeść normalnie, wsłuchiwać się w swoje ciało, pytać
siebie „czego Ci potrzeba”, a zwracać tylko uwagę na to, żeby kompulsywnie nie
zajadać emocji i nie przekraczać za bardzo kaloryczności – jedzenie stało się
źródłem PRZYJEMNOŚCI. To takie zajebiście cudowne uczucie, kiedy czeka na
Ciebie pełna micha smakowitego jedzonka, które sama sobie na ten moment
przygotowałaś, zgodnie z własną zachcianką. No chyba że masz ochotę iść do
restauracji i wybrać gotowy smakowity kąsek – ależ proszę bardzo! A kiedy
weszłam do sklepu i uświadomiłam sobie, że cała lada pełna lodów należy do mnie
i mogę sięgnąć po którego zechcę, to poczułam się tak szczęśliwa jak w
dzieciństwie, jak w czasach gdy miałam 5-6 lat i jeździłam z rodzicami do
Władysławowa nad morze. Tak tytułem wyjaśnienia: Władysławowo jest dla mnie
absolutnym synonimem szczęścia, z nim wiążą się najpiękniejsze moje wspomnienia
z dzieciństwa, więc jeśli coś porównuję do radości przeżywanej w tym mieście,
to jest to naprawdę WIELKA RADOŚĆ i SZCZĘŚCIE. Tak, świadomość, że mogę zjeść
co chcę i kiedy chcę jest cudowna. Wraca mi dawno utracona radość życia.
Brakowało mi tej beztroskiej przyjemności z jedzenia, a teraz chłonę ją niczym
małe dziecko. Nie potrafię tego opisać, bo brak mi słów. Ale jest we mnie tyle
radości, że czasem idąc ulicą mam ochotę podskakiwać jak mała dziewczynka. A
dziś po śniadaniu aż popłakałam się ze wzruszenia, taka czułam się szczęśliwa
po… misce jajecznicy i kanapkach z ogórkiem! :)
Ludzie, jedzenie to najfajniejszy wynalazek na świecie!!!
A, i żeby nie było… Myślicie, że teraz wynoszę ze sklepu po pięć pudełek lodów
i zjadam je zaraz pod sklepem? Nic z tych rzeczy! W mojej spiżarni mam schomikowanych
trochę słodyczy, trochę smakowitych acz „tuczących” dodatków do kanapek, ale i
ulubione warzywa i owoce. Na wszystko jest czas i miejsce.
Jasne, że się kontroluję. Cały czas pytam samą siebie „jak się masz?”, „czego
Ci potrzeba?”, „czy naprawdę musisz teraz zjeść tą czekoladę, a może tylko coś
Cię stresuje?”, „co Ci dolega?”, „jak mogę Ci pomóc”.
I wiecie co, czuję się tak jak kierowca, który ledwo co nauczył się prowadzić
samochód, wciąż jeszcze mocno musi kontrolować swoje ruchy i reakcje w aucie,
ale po raz pierwszy w życiu sam wjeżdża na wielką autostradę i… jedzie jak
wszyscy inni!!!
W notce udział wzięli:
- Lody w sklepiku niedaleko mojego domu: patrz cennik na ladzie;
- Jajecznica z cebulką i kanapki: 2,39 zł.;
- Poczucie szczęścia: BEZCENNE!!!
MARCELAAAA
26 października 2013, 17:51Balsam dla oczu jak czytam coś takiego .Nie ogarniam jak kobiety się katuja dietami cud a po skończonej diecie tyją na potegę bo nadrabiają stracone przyjemności .Tak trzymaj :)Hi hi a to niebieskie to mój blat kuchenny :)
advula
26 października 2013, 16:56Jesteś wielka :) i to co napisałaś... tak, zgadzam się.. jedzenie zaraz po albo i na równi z miłością to dwie najpiękniejsze rzeczy na świecie :) a umieć czerpać z nich przyjemność to prawdziwy dar :) Ale się uśmiecham, na to co przeczytałam :) a na dodatek potrafię sobie wyobrazić Twoje wzruszenie nad miską z jajecznicą! :) barwo! :D