Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Zamiast siłowni (czyli Ogrzycy zmagania z kulturą
fizyczną)


Kwestia RUCHU stanowiła dla mnie zawsze prawdziwą zagwostkę. No nijak się zmusić nie potrafiłam, czasu nie wystarczało, a o chęciach to już lepiej nie mówić!!! Jeśli już do czegoś się czasem zmusiłam, to i tak przypłacałam to najczęściej tylko zmęczeniem. Tymczasem kiedy od pierwszego października zaczęłam wsłuchiwać się w swoje potrzeby to…

... nagle mam całkiem fajne pomysły!!! Dobrze się bawię, kalorie spalam, a i jakiś sens moje działania mają. A przyjemność jaką potem odczuwam i dobry humor jaki towarzyszy mi przez co najmniej kolejną dobę – coś fantastycznego!

W piątkowy wieczór postawiłam na przyjemne z pożytecznym i odbyłam „marsz z obciążeniem”. Zrobiłam tacie zakupy, dreptając na nogach do supermarketu oddalonego jakieś 2,5km od mojego domu. Wieczór ciepły, wiaterek powiewa, listki szemrzą – no pełnia szczęścia. A do tego mnóstwo czasu, żeby koleżanki obdzwonić i poplotkować – co jak wiadomo zawsze jest źródłem dobrej energii dla kobiety! Pod koniec drogi, w przypływie zakupowego szału postanowiłam w wiejskim sklepiku dokupić jeszcze siateczkę ziemniaków dla taty i siateczkę dla mnie. Objuczona dwoma siatami z zakupami oraz dwoma siatami ziemniaków wyglądałam jak juczny dromader u kresu podróży swojego życia. Do domu wtaszczyłam się zziajana i spocona jak nieziemskie stworzenie. Tak, te ostatnie pięćset metrów to był prawdziwy etap specjalny.
Koszt zakupów: 50 zł. Mina taty jak otworzył drzwi: bezcenne!


W słoneczny sobotni poranek (po smakowitym śniadaniu) wybrałam się piechotką na spotkanie ze znajomą. Pół godziny spacerku w jedną stronę, pół godziny w drugą. Po drodze (nie licząc oczywiście kolejnych telefonicznych klach z koleżankami) zwiedziłam moje piękne miasteczko a na magicznie pachnącym straganie z warzywami kupiłam sobie jedną gruszkę, jednego michałka i jednego tiki-taka. W ramach upiększania i tak pięknego dnia zjadłam toto potem na II śniadanie, popijając kawą zbożową ze śmietaną kremówką. No gdzieżbym ja sobie mogła na takie luksusy wcześniej pozwolić?!?!? Po tak cudownie rozpoczętym dniu z ochotą zabrałam się za uprzątanie liści sprzed mojego domu. Ani się obejrzałam, a już zaliczyłam 90 minut machania grabiami i jazdy figurowej kubłem z liśćmi. A jaka to potem przyjemność zobaczyć efekty takiej pracy!!! No żyć się chce!!! Po ciężkiej pracy nagrodziłam się wypasionym obiadem z serem zapiekanym w panierce i moją ulubioną sałatką z fasolki własnej produkcji. Czasem nawet coś potrafię upichcić, niesamowite… Dzień dopełniłam praniem, wieszaniem, oraz ręczników i pościeli zmienianiem. I dalej cholera energię miałam!

Niedziela miała być full wypas, czyli wypoczynek całą gębą. W nagrodę za dobre wyniki ostatnich dni zafundowałam sobie godzinkę na basenie. Pływałam tam i z powrotem, uśmiechnięta od ucha do ucha, tylko mi pomarańczowa czupryna wystawała z topieli i uśmiech pływał. Mój Samiec zauważył kiedyś, że po wrzuceniu mnie do wody, ze względu na tę pomarańczową moją sierść na głowie i pojawiający się automatycznie przy kontakcie z wodą uśmiech, wyglądam jak emotikonka z gadu gadu: nad falami unosi się tylko pomarańczowa, uśmiechnięta od ucha do ucha gęba, której za nic nie idzie wyciągnąć na suchy ląd. Z basenu wyszłam tak szczęśliwa, że z rozpędu zaliczyłam jeszcze prasowanie i godzinne krzątanie się po domu. Jak by nie było to latanie po chałupie to też spora porcja ruchu była, jak sobie na koniec szybkiej domowej krzątaniny tętno zmierzyłam to miałam 90 uderzeń na minutę hehe. Im bardziej po domu dziczałam tym więcej energii miałam. Planowo „leniwa” niedziela kończy się tym, że jeszcze miałam energię pomarańczową farbę nałożyć sobie na odrosty na pomarańczowej mojej sierści, a teraz, wykorzystując czas jaki potrzebuje farba na podziałanie – siedzę i notkę piszę, kapiąc na prawo i lewo tą moją ulubioną pomarańczową farbą.


No, i po co przepłacać na siłowni?!?!?!
A szczęśliwa taka jak teraz to ja nie byłam od dobrych kilkunastu lat!!!!!

  • tulipankowo

    tulipankowo

    28 października 2013, 20:23

    Miło się czyta takie pozytywne zapiski :)Pozdrawiam pomarańczową czuprynkę:)))))))))

  • Ademida

    Ademida

    28 października 2013, 17:24

    Strasznie się cieszę, wiedziałam, że w końcu dasz radę :)) Poza tym okazało się, że masz talent piśmienny, w przyszłości powieść widzę :)

  • Mileczna

    Mileczna

    28 października 2013, 00:49

    Byliśmy w schronisku studenckim Koliba oraz w Uhercach....zaliczon# klasyka czyli połonina caryńska. Cudnie czytać jak Cię ruch uszczęśliwia.

  • MARCELAAAA

    MARCELAAAA

    27 października 2013, 20:14

    Hi hi ale sie uśmiałam jak czytałam wpis :)Ale tu masz racje , poco komu siłownia jak na co dzień gimnastyki dość w pracach domowych :)No chyba że ktoś ma hi hi gosposie :)

  • Agnes2602

    Agnes2602

    27 października 2013, 19:22

    super)