1 lipca. Za mną 39 dni
odchudzania.
Na wadze dziś 82,6 kg. Jestem szczuplejsza o 5,4kg. Wymiary ud / talii / brzuszka
pozmniejszały się średnio po 2-3 cm.
Czuję niedosyt... Wydaje mi się to mało…
Z drugiej strony… Co by było, gdybym te 39 dni temu nie zaczęła się odchudzać?
Od grudnia tyłam w tempie 2 kg na miesiąc. Gdybym 23 maja nie powiedziała
„dość!”, całkiem prawdopodobne, że dziś ważyłabym 91 kg!!!
Kolejny zysk to moje rowerowe i piesze wycieczki przez las. Zauważam, że stają
się uzależniające. Wybijają mnie z bezproduktywnego zamartwiania się o byle co
i wyrzucania sobie wszystkich życiowych błędów. Poznaję nowe rejony, podziwiam
widoki, opracowuję trasę i siłą rzeczy wpadam w „tu i teraz”. Dla kogoś, kto
zajada emocje (a emocje przecież biorą się z tego o czym myślimy) to prawdziwe
wybawienie.
No i jeszcze to, że w czerwcu miałam dwie jedzeniowe załamki. Jedna trwała
tydzień, druga trzy dni. Można je rozpatrywać w charakterze porażki, ale jeśli
spojrzeć na to z drugiej strony: dwie załamki owszem, ale po każdej się
podniosłam i poszłam dalej. Czyli dwa zwycięstwa nad objadaniem się: przecież
przerwałam te ciągi! A bywało w moim życiu i tak, że objadałam się po takiej
załamce dalej przez kolejne tygodnie i miesiące…
Patrząc na moją wagę z perspektywy roku, nie wygląda to hurra optymistycznie.
Rok temu o tej porze wagę miałam porównywalną. Można by to uznać za jakiś tam
sukces, gdybym w tym czasie zajmowała się wszystkim innym tylko nie
odchudzaniem i identyczne cyferki na wadze dziś i rok temu wynikałyby z mojej
wewnętrznej równowagi jedzeniowej.
Ja jednak w ostatnim roku miałam dwa okresy odchudzania i „dla równowagi” dwa
okresy tycia. Czyli masa pracy, zafiksowanie na temacie odchudzania, jedzenia i
wagi, wydawałoby się że powinno być mocno „do przodu” a efektów wymiernych w
skali roku brak…
Czas, kiedy objadałam się to w sumie pół roku. Czas kiedy się odchudzałam:
kolejne pół roku. Kiedy jadłam normalnie? Nie jadłam normalnie.
A co, jeśli za rok napiszę znowu to samo? Jaki sens ma moja praca?
No i co z resztą mojego życia?
1. Praca w której nie do końca coś „teges”.
2. Związek, który nie posunie się już ani o centymetr do przodu, który wyzwala
we mnie więcej emocji trudnych niż przyjemnych, i z którego jednocześnie nie
potrafię wyjść, choć nie łączą nas żadne formalne więzy (jedynie zostawione
wzajemnie u siebie szczoteczki do zębów).
3. Relacja z tatą, w której walczę o szanowanie moich granic z człowiekiem
trudnym nie tylko w mojej opinii i jednocześnie walczę z własnym poczuciem
winy, że te granice wyznaczam i bronię. I chęć pomocy staremu człowiekowi,
który jednak robi się paskudny przy większości prób emocjonalnego zbliżenia…
4. Życie z dnia na dzień. Brak marzeń i planów na przyszłość, bo nie wiem kim
jestem i czego chcę…
AMORKA.dorota
1 lipca 2014, 22:12eeeeeeeeee tam nie wierzę,że nie masz marzeń.Jakbys tak zanurzyła się głębiej w siebie to na pewno cos bys znalazła.Cele i marzenia mobilizują nas do ziałania.Punkt 2 wymaga pewno wielu przemyśleń,bo po co tkwić w czymś co nas nie rozwija(znam temat z autopsji)Pozdrawiam.
kokosowa1000
1 lipca 2014, 21:27Wcale nie mało zrzuciłaś ,a jak czujesz niedosyt to i dobrze walcz dalej, będą kolejne sukcesy. Nie myśl co będzie za rok , tylko tu i teraz , samozaparcie i za rok nie będziesz musiała nic pisać. Na pewno wiesz czego chcesz tylko musisz bardziej zajrzeć w swoje ja. Uszy do góry, życie czasem samo przynosi rozwiązania ;)
luckaaa
1 lipca 2014, 17:30Rodziny nie zmienisz , ale ty prujesz w dobrym kierunku i mozesz zmienic siebie i byc taka jaka pragniesz .
achaja13
1 lipca 2014, 16:08mogłabym się w dużej mierze podpisać pod tym co piszesz....mam co prawda mniej kg do zrzucenia niz Ty, ale też problem z kompulsami) ... mój związek z A przypomina Twój z Samcem....Twoje relacje z tatą podobne do moich relacji z mamą (chociaż ja kupiłam mieszkanie i czeka mnie wyprowadzka z domu rodzinnego ... ale wyrzuty sumienia są bo przecież mama nie staje się młodsza) ...jakieś marzenia i plany na przyszłość mam ale brakuje mi odwagi aby je spełniać... Trzymaj się ...i masz rację, wazne , że po ostatnich jedzeniowych załamkach szybko się podniosłaś
jovanka28
1 lipca 2014, 15:05e tam, super wynik jak na taki krótki czas! nie od razu Rzym zbudowano, ot co :) i rację masz, że największy sukces to opanowanie załamek - czyli da się trudne emocje okiełznać inaczej niż jedzeniem. Brawo! Powodzenia w poznawaniu siebie i zmienianiu w źyciu tego, co będziesz chciała zmienić. Chociaż podobno często jak zmienimy siebie, inne rzeczy automatycznie też się zmieniają.
ellysa
1 lipca 2014, 14:33reszta mojego zycia wyglada dokladnie tak samo jak u Ciebie....
BigMum
1 lipca 2014, 14:07powodzenia w odchudzaniu nie poddawaj - i tak sobie myślę powinnas cos zrobic ze swoim zyciem bo z tego co piszesz nie jestes szczesliwa, ani w zwiazku ani w rodzinie ani tez w pracy, wiec moze pora pomyslec o sobie :) zawalczyc o siebie i zostac szczesliwym czlowiekiem - powodzenia
PuszystaMamuska
1 lipca 2014, 13:35Kochana, masz fajne podsumowanie.. ja niestety choc zaczełam odchudzanie wczesniej to niestety nie moge sie pochwalic takim spadkiem jak TY. Gratuluje bardzo.