Drugi dzień bez kompulsów. Alleluja!
Mocno się pilnuję. Jem co trzy godziny. Staram się trzymać w granicach 2100-2200 kalorii. O jakichkolwiek ograniczeniach kalorycznych nawet nie próbuję myśleć. Boję się, że nawet lekki fizyczny głód może sprawić, że rzucę się na jedzenie bez opamiętania. Wszystko to takie mocno wymuszone i nienaturalne. Nadal nie slucham swojego organizmu, tylko z góry narzucam mu jakieś konkretne ilości. Tak daleko mi jeszcze do kontaktu z samą sobą...
W takie dni, kiedy jak wczoraj i dziś jem normalne ilości jedzenia i mocno odczuwam związany z tą normalnością komfort fizyczny i psychiczny, w takie dni uświadamiam sobie, jak ogromną krzywdę robię sobie od ponad 14 lat ciagle ograniczając jedzenie. Może miało by to sens, gdybym raz, powiedzmy przez pół roku ograniczała się a potem waga by się trzymała, ale ja przeplatam dyskomfortowe okresy odchudzania z równie niekomfortowymi okresami obżarstwa. Strasznie tokssyczna ta moja relacja z tym jedzeniem...
CuraDomaticus
4 września 2014, 08:01ech, powodzenia, niełatwo Ci
jovanka28
3 września 2014, 22:46a ja tak sobie myślę, że powinnaś opanować dwie rzeczy, po pierwsze odkryć, co poza jedzeniem cię relaksuje i odpręża, a po drugie nauczyć się, że nieprzyjemne uczucia, myśli, napięcie i co tam jeszcze można przeczekać nie robiąc nic i to wszystko samo minie prędzej czy póżniej. myślę zę joga i medytacja by ci pomogła.
luckaaa
3 września 2014, 22:07Tak sobie mysle , ze my tu wszystkie na vitalii musimy sie z wydzielaniem zarcia i ograniczaniem pogodzic juz do konca zycia . Amen . Jedzenie to poezja dla duszy i bedziemy przedawkowywac zawsze jak mozg zezwoli i odpusci kontrole .