7 grudnia 2015 roku byłam bardzo otyłym, ważącym
ponad 90kg, nie potrafiącym przestać jeść stworzeniem, nie wierzącym nie tylko
w to, że może je w życiu spotkać cokolwiek dobrego, ale nawet w to, że w ogóle
może przestać się objadać. Sama myśl, że powinnam spożywać mniejsze ilości
jedzenia (bądźmy szczerzy: dużo mniejsze!) napawała mnie bezbrzeżnym
przerażeniem i autentycznym lękiem przed Demonem Głodomorra, który powodował,
że czułam się, jakbym miała się rozpaść na miliard kawałków. Moje życie jawiło
mi się jako mroczne pasmo nieszczęść i porażek, i przepełnione było lękiem,
gniewem i nienawiścią. Totalnie nie panowałam nad jedzeniem. Nie panowałam nad
własnym życiem. Każda próba ograniczenia jedzenia kończyła się jeszcze
większymi napadami wilczego głodu nie do opanowania. Czułam się jak bym spadała
na dno piekieł. I to co najmniej na siódme dno. A najgorsze było to, że cały
czas wył we mnie Demon Głodomorra: taka okrutna pustka bez dna, której nie szło
zapełnić żadną ilością pożywienia, ludzkiej uwagi czy alkoholu. Studnia bez dna
wciąż domagała się zapełniania. Ale cokolwiek do niej wrzucałam, wciąż było za
mało…
Dzisiaj (po 145 dniach) moja waga jest mniejsza o 12 kilogramów, które
straciłam bez żadnego wysiłku, jedząc niemal wszystkie produkty, których jedzenie
sprawia mi przyjemność. Odzyskałam radość z jedzenia. Dzisiaj każdy posiłek to
dla mnie prawdziwa wspaniała uczta! Odzyskałam wiarę w to, że w życiu czeka
mnie jeszcze wiele wspaniałych chwil. Zresztą ta wiara nie wzięła się z
niczego: każdy dzień przynosi mi małe wielkie cuda codzienności, a okoliczności
układają się tak korzystnie, że sama nie byłabym w stanie zaplanować lepiej.
Każdego dnia i o każdej godzinie Bóg ma dla mnie coś wspaniałego, dużo lepszego
niż sama jestem w stanie wymyślić. Wszystko się zmienia! Czuję wręcz fizycznie,
jak odpadają ze mnie niczym z ogra warstwy: dręczące mnie wcześniej lęk, gniew
i nienawiść, a w to miejsce rodzą się ufność, odwaga, pogoda ducha, miłość,
wdzięczność i radość. Odzyskuję wiarę w Dobrego Boga, poczucie własnej wartości
rośnie jak zaczarowane samo z siebie, choć wcześniej żadne „warsztaty poczucia
własnej wartości” nie działały, chociaż bardzo chciałam. Rodzi się wiara, że
poradzę sobie z wyzwaniami życia. Powraca ufność, że życie ma cel. Zmieniają
się moje relacje z ludźmi. Jest w nich więcej spokoju, równowagi i dobrej
energii.
No i nareszcie czuję, jak ta moja Studnia Bez Dna, której kiedyś nie potrafiłam
zapełnić jedzeniem, teraz zapełnia się miłością, którą dostaję bezwarunkowo.
Czuję się kochana i coraz bardziej kocham ludzi. Chciałabym obdarzyć tą
miłością każdego. Teraz mam z czego rozdawać!
Moi przyjaciele zapytani, czy widzą we mnie jakieś zmiany, odpowiedzieli
zgodnie: dużo częściej się uśmiechasz, dużo mniej narzekasz i nie użalasz się
nad sobą.
A te 12 utraconych kilogramów? To tylko zajebisty dodatek do tego, co dzieje
się w moim życiu. Serio serio. Potraficie uwierzyć? Cuda się zdarzają!
annaewasedlak
1 maja 2016, 16:16Brawo. ja ostatnio widziałam w busie kobietę otyłą ledwo weszła do busa , nie mogła się wykręcic , bo wiadomo w busie manewrów dużo się nie zrobi i tak ciężko dyszała. Pomyślałam sobie - to ja w czerwcu tak wyglądałam i tak się zachowywałam. Aż ciarki mnie przeszły co ta otyłość ze mną robiła.
Trollik
1 maja 2016, 13:09swietnie :-)
luckaaa
1 maja 2016, 11:51Gratuluje ! To nie cud to twoja wlasna praca i zasluga .
monika1977.czestochowa
1 maja 2016, 11:28Wspaniały wpis. Życzę wytrwałości
sisinko
1 maja 2016, 11:14Gratuluję wytrwałości :) brawo Ty ::) powodzenia :)
Zaczarowanaa
1 maja 2016, 11:09Wspaniele:)