Mam teścia, który zawsze coś palnie. Złośliwy jest drań straszliwie i bardzo często (niestety) mnie to rusza. Wczoraj mąż rozmawiał z nim przez telefon, a ja zamiast pójść do łazienki zrobić jakąś maseczkę to siedziałam i mimo chodem słuchałam co tam u teściów nowego. No i słyszę pytanie, czy M. był dzisiaj w pracy, na co Moje Kochanie odpowiedziało, że był, ale już nawet zdążyliśmy zrobić zakupy i jesteśmy po obiadku. Na co teściu, że pewnie obiadkujemy sobie po królewsku (tu złapał mnie pierwszy nerw i pomyślałam, że dobrze, że to nie ja z nim rozmawiam bo pewnie palnełabym coś w stylu "obiad? po co obiad? przecież tylko bawimy się w dom i żyjemy na kanapkach"...) i czy nie przybyło nas ostatnio. Na co Mój, że nie ważył się dawno, ale nie przytyliśmy zbytnio. I po tym padło pytanie o mnie, czy ja przypadkiem nie zaokrąglam się w "jednym miejscu".
Dostałam nerwicy galopującej.
O tym, że nie decydujemy się na dziecko wiedzą doskonale i na prawdę nie wiem ile razy mam to powtarzać. Takie podpytywanki raz na jakiś czas wyprowadzają mnie z równowagi. Przecież rozmawialiśmy raz szczerze, chciałam wszystko wyjaśnić, zdawałoby się, że zrozumieli, cóż...widać, że nie potrzebnie się tłumaczyłam.
Nie potrzebnie się pienię? Tak, wiem. Doskonale zdaję sobie sprawę, że robienie takiego halo z powodu jednego pytania jest co najmniej śmieszne. Może dlatego, że mam okres i reaguję bardziej emocjonalnie?
A chcecie usłyszeć coś głupszego? Za tydzień mieliśmy do nich pojechać dosłownie na dwa dni, bo nie widzieliśmy się od roku, ale po tej jednej głupiej rozmowie telefonicznej odechciało mi sie straszliwie. Już widzę ten jego uśmieszek i jakiś żartobliwy tekst dotyczący mojej figury. No i ten brzuch mój nieszczęsny - ciąża spożywcza jak ta lala. Jeśli znowu bedę musiała słuchać wykładu o tym, że już młoda nie jestem i coraz trudniej będzie mi zrzucić nadbagaż.... Teść ma jakieś "ale" do mojego wyglądu od kiedy zaczęłam nosić rozmiar 38. Teraz jestem 42 i chyba nie mam siły konfrontować się z jego żarcikami, bo albo się na niego wydrę, albo popłaczę.
Heh, miało być krótko tytułem wstępu, a tu taka epopeja...
Zmierzam do tego, że facet zmotywował mnie podwójnie. Ogarnięta jestem od jakiegoś miesiąca, ale nie daję z siebie wszystkiego. Czas wrócić do ćwiczeń, trzeba przeprowadzić inwazję na sadło na brzuchu! Nie dam teściowi tej satysfakcji, oj nie....
Histeryczne żale, jak nigdy ;} Eh... czasem chyba trzeba?....
Hacziko
28 lipca 2013, 14:35teściu ma charakterek widzę. Też tak mam że jak mnie ktoś wkurzy to już koniec, zapamiętam to do końca życia ;p
pitroczna
26 lipca 2013, 21:11pewnie ze czasem trzeba sie wyzalic! wiem ze latwo tak gadac, ale nie masz sie czym przejmowac - tego typu teksty ignoruj, to mu 'kulturalnie' utrze nosa ;)
lola7777
26 lipca 2013, 11:05To juz widze z jakim zapalem i zloscia bedziesz dzis czwiczyla:) hahahha zawsze to motywacja, moze mu podziekuj;)