Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
wpis 19


wczoraj zgrzeszyłam ..... moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. były imieniny w pracy, ciasto, ciastka i ciasteczka. "a co TY tak mało jesz? weź sobie jeszcze eklerka! albo ten kawałek ciasta." po moim pierwszym kawałku, który wzięłam z grzeczności i z wielkimi wyrzutami sumienia, na następne nie trzeba było mnie długo namawiać. organizm poczuł zew krwi, cukier - tak długo wyczekany - wlał się szerokim strumieniem. i pomyśleć, że jeszcze rano cieszyłam się, że przestaje mnie ssać na słodkie, że patrzę na czekoladowe cukierki (moje ulubione) i NIC nie czuję, żadnej chęci sięgnięcia po nie. od kilku dni omijałam cukrowe pułapki, bo im mniej jem słodkiego, tym bardziej zmniejsza się apetyt na ciasta, ciastka i ciasteczka. ale jak poczuję choć trochę słodkie, zaczynam zachowywać się jak alkoholik po pierwszym kieliszku - nie potrafię powiedzieć sobie "już masz dość" dopóki nie zobaczę pustej patery. dobrze, że takich łakomczuchów w pracy było więcej, bo przynajmniej moje łakomstwo nie było tak widoczne. efekt jest taki, że dziś od początku zaczynam walczyć z cukrem, omijać szerokim łukiem cukiernie, i męczyć się, jak dopadnie mnie odkurzacz na słodycze. ale bez tego nie spadnie mi waga a i ryzyko cukrzycy nie oddali się na bezpieczna odległość. nic, trzeba wstać, otrzepać się i iść dalej. bez cukru.