Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam na imię Elwira i mam 28 lat. Jestem wielką mamą małego brzdąca. Nie robię się coraz młodsza, za to mój dwulatek robi się coraz bardziej wymagający ruchowo. A nadwaga powoduje u mnie coraz większe problemy. W dużej mierze, niestety ciąża wpłynęła na moją wagę, obecnie leczę się w poradni endokrynologicznej, co mam nadzieję w raz z silnym postanowieniem trzymania się diety przyniesie rezultaty.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 951
Komentarzy: 24
Założony: 7 lutego 2016
Ostatni wpis: 3 marca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kontrmalina

kobieta, 36 lat, Poznań

165 cm, 104.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 marca 2016 , Komentarze (4)

I znowu same zawirowania. Od 3 dni synek ma zatrucie pokarmowe? Grypę żołądkową? Nie mam pojęcia w każdym razie cały dzień tylko pieluszki mu zmieniam, niewiele pomaga nawet syrop. Przyznaję, że obecnie nie mam czasu na nic. Dziś obiad jadłam ponad godzinę, bo nie mogłam nadążyć z wymianą. Oczywiście nocnik jest obecnie wrogiem numer 1. 

Za to ja sama mam zawieszenie broni z moim wrogiem numer 1. I tak, waga pokazuje cały czas to samo. Ale z drugiej strony nie ważyłam się baaardzo dawno, od grudnia i nie wiem czy nie przytyłam coś w międzyczasie. Przyznaję się, że nie ćwiczę, jedynie przysiady i spacery oczywiście. Dietowo, mniej więcej po ustawieniu przypomnienia co 3 godziny, faktycznie jem co 3 godziny. Im później tym mniejszą mam ochotę jeść, a już najgorzej idzie kolacja. Zwykle tylko jogurt naturalny jem i mam dosyć. Powróciłam również do porannej owsianki, teraz to moje codzienne śniadanie. Pracuję nad dodaniem do każdego posiłku jakiegoś warzywa, jeszcze mi nie wychodzi, ale jestem na dobrej drodze. Słodycze mogą dla mnie nie istnieć. I mówię to ja, uzależniona od słodyczy. 

Moja motywacja rośnie, czekam już tylko na pierwszy efekt. Liczę że pojawi się już wkrótce i będę mogła o tym napisać wielkimi literami. 

Pozdrawiam Was kochane Dziewczyny walczące razem ze mną i życzę wzrostu motywacji, pomimo wszystko.

24 lutego 2016 , Komentarze (8)

Byłam w poniedziałek u endokrynologa, lekarka potwierdziła insulionooporność. Od wczoraj biorę Formetic. Na razie 1 raz dziennie, mam stopniowo zwiększać dawkę do 3 razy dziennie. Odczuwam lekkie mdłości po tym leku, na razie nic więcej. Odczułam trochę jakby ulgę, bo moje ostatnie próby zrzucenia wagi kończyły się niepowodzeniem za każdym razem mimo, że stosowałam się tygodniami do zasad różnych diet. A teraz już wiem, że nie do końca miałam na to wpływ w ostatnim okresie. 

Dietowo jakoś się trzymam. Jem tylko ciemne pieczywo, codziennie staram się jakąś sałatkę, na obiad jakieś chude mięsko lub rybkę. Kolacja to ostatnio codziennie jogurt. Do słodyczy niestety ciągle mam pociąg i ciężko mi jest z nich zrezygnować. Obawiam się że jestem uzależniona. Mimo, że obecnie ich nie jem czuję głód cukrowy. Nie jem ich od poniedziałku, niestety w niedzielę zjadłam kawałek sernika. Słaby to wyczyn, ale słaba się czuję jeśli chodzi o te okropne słodycze. Mam nadzieję, że ten formetic mi pomoże, myślę żeby dokupić do tego jeszcze chrom, kiedyś na mnie działał niezawodnie. Oczywiście muszę też umówić się do dietetyka, skoro znam już przyczynę swojej nadwagi.

Na siłownie zapiszę się w przyszłym tygodniu, w trwającym mam urwanie głowy. Póki co, chociaż pół godziny ćwiczę w domu, plus spacery z synusiem gdy jest pogoda. Dziś pogody nie było, ale na chwilę i tak wyszliśmy :) 

Pozdrawiam wszystkich walczących :)

20 lutego 2016 , Komentarze (3)

Oczywiście dopadło mnie przeziębienie, ten tydzień był na prawdę trudny, czułam się fatalnie, kładłam się spać właściwie zaraz po tym jak położyłam synka. Ale od wczoraj już lepiej. Dziś wielkie sprzątanie, bo trochę zaległości mi się narobiło przez ten tydzień, ale sprzątanie = spalone kalorie :) Wreszcie się trochę ruszę, ostatnio nawet na spacery nie wychodziłam. Na szczęście synuś nie zaraził się ode mnie (tran działa cuda, polecam). 

Apetyt mnie opuścił, żywiłam się głównie owsianką, budyniem, czymkolwiek co nie podrażnia gardła. Na wagę nie wchodzę, nie czuję się niestety ani odrobinę lżejsza więc na razie się z nią nie przeproszę. Ostatnio pokłóciłyśmy się kiedy przestała pokazywać 2 cyfry. I chciałabym się z nią pogodzić dopiero gdy zacznie pokazywać je ponownie. 

Już w poniedziałek dowiem się czy to, że nie mogę zrzucić swojego balastu da się "wyleczyć". Spróbuje trochę też pobiegać w tym tygodniu, na siłownie jeszcze nie idę, nie lubię ćwiczyć z katarem. 

Idę właśnie robić śniadanie. Synuś nie śpi już od 7, ale nie chciało nam się wstawać wcześniej. Teraz rozrabia wraz z tatą :) Uroczy widok. Na śniadanie płatki orkiszowe z bananem i rodzynkami. Lubię :)

11 lutego 2016 , Komentarze (3)

Właśnie byłam odebrać wyniki badań. Glukoza w normie, insulina ponad normę. W kolejny poniedziałek mam wizytę u endokrynologa, ciekawa jestem co mi powie. Sama nie wiem co o tym dokładnie myśleć, gdzieś na stronie znalazłam że takie wyniki świadczą o insulinooporności, ale nie chcę się sugerować.

Czuję, że zaczyna mnie łapać przeziębienie, czyli skończą się na razie wypady na siłownie. Wiem, że to wygląda jak wymówka, ale nie mogę chorować, nie mam na to czasu, kilka dni muszę sobie odpuścić. Z dietetycznego punktu widzenia jest w miarę dobrze, cały czas mam apetyt na słodycze, zjadłam dziś 2 kostki czekolady 70% kakao, która znajduję się na liście o niskim IG więc chyba można od czasu do czasu? Pieczywo jem tylko ciemne, kilka dni temu piekłam bułki żytnie, wyszły świetne. Ogólnie czuję się fatalnie, do tego od jutra zostaję sama z synkiem aż do niedzieli, mężu wyjeżdża służbowo, mam nadzieję, że dam radę jakoś powstrzymać to przeziębienie, bo bieganie za szalejącym dzieckiem jakoś mi się nie wydaje proste z gorączką. Ma ktoś może sprawdzone sposoby by powstrzymać przeziębienie? Kupiłam rano neosine, heh, zasugerowałam się reklamą ;) 

7 lutego 2016 , Komentarze (6)

Chciałabym zacząć. Od dziś, nie od jutra, nie od pierwszego, jak to od dawna próbuje. Mam OGROMNY problem. Dosłownie. Moja waga już jakiś czas temu dobiła setki. Co zrobiłam? Przestałam się ważyć. Już od dawna nie patrzę na siebie w lustrze. Od zawsze miałam kompleksy. Już jako nastolatka, moje przyjaciółki były chude jak patyczaki, a ja zawsze byłam masywna. Nie gruba, masywna. Ot taka budowa ciała. Biust mi urósł najszybciej ze wszystkich koleżanek, zawsze miałam szerokie biodra, nieco zaokrąglony brzuszek. Nawet moja siostra, młodsza ode mnie, żywiąc się wyłącznie słodyczami była w chuda. Zaczęły się pierwsze diety. Nie pamiętam już kiedy była pierwsza. Ciągnęło się to za mną już w gimnazjum, wieczne diety, wieczne jojo. Tym sposobem w liceum popadłam w anoreksję. Prowadziłam dziennik (mam go do dziś, ku przestrodze) w którym zapisywałam ile jadłam danego dnia. Poniedziałek 200 kcal. wtorek 150, środa 0, czwartek 230 i tak mijały tygodnie. Wszyscy chwalili jak pięknie schudłam, cóż to za dieta, a ja ciągle byłam za gruba. Aż osiągnęłam wagę 45 kg. Nie miałam na nic siły ani ochoty, niejedzenie stało się moją obsesją. Wtedy poznałam mojego obecnego męża. Wraz z moją przyjaciółką pomogli mi z tego wyjść. Choć do dziś pozostaje ten głosik w głowie....

Później były lata szczęścia i tycia. Na zmianę ze zrywami kolejnych diet. Tyłam i chudłam. Zaczynałam diety i równie szybko je kończyłam. Albo wytrwałam na tych bardzo restrykcyjnych i chudłam pięknie, a za chwilę wracałam do wagi poprzedniej. Stale wahałam się wagą 52 a 68. Coraz to nowe coraz bardziej absurdalne diety wynajdywałam. Była dieta dukana, kapuściana, ryżowa, kopenhaska, south beach, cała seria diet sezonowych z różnych gazet. W pewnym momencie ( to było na rok przed ciążą mniej więcej) skończyłam z dietami, zapisałam się na siłownie. Rok w miarę racjonalnego żywienia plus intensywna praca na siłowni minimum 3 razy w tygodniu lub bieganie. Co mi to dało? Waga wzrosła. Absurd! Zdrowy tryb życia a ja tyję? Czy byłam szczupła? Nie, nie byłam. Do tego wszystkiego zaczęłam nową pracę i skończyły się regularne posiłki. Ale siłownia była ciągle obowiązkowa. Do tego do pracy jeździłam rowerem.

I w końcu zaszłam w ciążę. Ważyłam wtedy 83 kg. Horror. Pierwszy trymestr schudłam. Tak, to się zdarza. Miałam całkowity jadłowstręt, na sam widok jakiegokolwiek jedzenia miałam mdłości. Jadłam niemal wyłącznie biszkopty i suchy chleb. Odpuściłam sobie siłownie. Na koniec 3 miesiąca ważyłam 78 kg. W końcu apetyt wrócił, ale nie jakiś wielki, taki w sam raz. Wróciłam też na siłownie. Uczęszczałam na zajęcia specjalne dla ciężarnych. Byłam tam największa bez wątpienia, inne mamy takie chudzinki, czułam się przy nich jak wieloryb. Niestety pod koniec 2 trymestru dopadło mnie nadciśnienie ciążowe. Do tego momentu przytyłam  6 kg. I wtedy się zaczęło, tycie na potęgę, konieczność "oszczędnego trybu życia" a w końcu leżenie. Do porodu szłam ważąc 104 kg. Niewyobrażalne. Spuchnięta tak, że nie mogłam założyć na nogi rozsznurowanych adidasów, a była zima. Później słyszałam że wyglądałam tak strasznie, że nie można było rozpoznać moich rysów twarzy. Skąd u mnie taka choroba? Po mamie oczywiście. Moja mama chorowała w ciąży, moja babcia tak samo. Po porodzie każdego dnia musiałam iść się ważyć i sprawdzać czy obrzęki choć trochę się zmniejszają. Po 10 dniach było mnie mniej 9 kg. Odczekałam 8 tygodni jak każą po cc i zaczęłam przygodę z Chodakowską. Na początku było ciężko, dawałam radę może 10 minut z jej płytą, ale po 3 tygodniach już było w sam raz. I tak przez 3 miesiące. Jadłam zdrowo (w końcu karmiłam naturalnie, nie miałam nawet wyboru), wszyscy mi powtarzali, że karmienie wyciąga wszystkie kilogramy. A u mnie nic, codzienne spacery, 3-4 razy w tygodniu Chodakowska i zdrowa dieta, a ja w 3 miesiące schudłam... 3 kg. Jak nie karmienie, to jak mały zacznie chodzić, nabiegam się za nim, to samo zleci. Przestałam karmić, nabiegałam się, waga wzrosła. SZALEŃSTWO jakieś.

Na rok się poddałam. Nie robiłam nic, tyle co z małym aktywnie spędzałam czas. Nie przejmowałam się co jem i kiedy. Przestałam wchodzić na wagę i patrzeć w lustro. Wiedziałam że wyglądam okropnie, nie mam się w co ubrać, dla męża też z pewnością stałam się nieatrakcyjna. No i coraz trudniej mi nadążyć za coraz sprawniejszym dzieckiem, szybko się męczę, bolą mnie plecy, nogi, stopy, wszystko mnie boli już. 

W grudniu zapisałam się na siłownie. Zbiegło się to niestety w czasie z buntem dwulatka i każda próba wyjścia była odbywała się przy wielkim płaczu. Wychodziłam chyłkiem, ale szłam, z wielkimi wyrzutami sumienia. W końcu zdobyłam się na odwagę i poszłam do dietetyka. Po zbadaniu składu ciała, okazało się, że nie jest ze mną aż tak tragicznie. Mam bardzo dużo tkanki mięśniowej. Jest w przewadze, więcej mięśni niż tłuszczu. Pani dietetyk, zadała mi pytanie czy nie dziwi mnie, że przy dużej aktywności fizycznej i różnych próbach dietetycznych nic nie udaje mi się zgubić. Oczywiście że mnie to dziwiło, zawsze tłumaczyłam to sobie swoimi błędami i słabościami. Ale nie, pani dietetyk powiedziała, że to niemożliwe. Na pewno mam problemy hormonalne. Tarczyca, na pewno. Bez uregulowania hormonów nie jest mi w stanie pomóc. 

Oczywiście że mam niedoczynność tarczycy. I cały szereg problemów metabolicznych. Tak więc zaczynam walkę o mniejszy rozmiar, a mam naprawdę bardzo pod górkę. Czy się uda? Teraz to już musi :)