Kochana!
Nie wiem, jak Ci napisac, ze wspolczuje Ci z calego serca, ze zal mi jest Ciebie bardzoe.Twoj wdowi los-zasmuca mnie tym bardziej, ze wszytsko sie spelnia, co nie powinno bylo sie spelnic...Jakiez to prorocze sny mialam, gdy w nich widzialam walacy sie dom, opuszczony, bez zaslon w srodku...Wszystko sie spelnia czarna przepowiedzia. Nie wiem jak Ci pomoc! Dlugo oszczedzalam Cie emocjonalnie, tak dlugo- jak sie tylko dalo.Sluchalam Twoich opowiesci z ostatnich przezyc, strach mnie lapal za gardlo- a tak sluchajac- szeptalam pacierze- bo nie dowierzalam, ze to tak juz z Toba zle...Zle sie dzialo od dawna.Teraz tylko"wyzwolilas " sie ( a raczej - to los Cie wyzwolil) od kontroli Meza, ktory - jednak- bardzo Cie kochal...do konca samego ...Bronil-oslaniajac Wasze nieszczescie rodzinne- zaslona milczenia.Taka ciezka ta zaslona byla, ze nikomu nie udalo sie zobaczyc nawet cienia dramatu Twojego i Twojej Rodziny! Czesto pytam siebie, jak to mozliwe, ze nic nie wyczuwalam przez te wszytskie lata?! Ale, wiesz, ja - to naiwniak w prostej formie- tylko do kamienia mnie porownac mozna! Jak glupia-wierzylam Twoim slowom. Fakt, ze mieszkaliscie o tysiace kilometrow od nas - pozwolil na ociemnianie nas wszytskich. Ech, nie wazne...Dzialo sie co dzialo, stalo sie co stalo, a tu trzeba cos robic.
Tylko , od czego tu zaczac? Chyba od samej prawdy, bez niej nie ma zadnego nowego uniesienia, zadnej szansy, zadnej udanej proby "od nowa".
Zastanawiam sie teraz nad forma przekazu tej prawdy, tak, aby zaczela splywac malymi kropelkami do Twojej swiadomosci, i by nie rozsadzila tego watlego naczynka Twojej percepcji, bo to bylaby totalna kleska dla nas obu.
Chyba zaczne od tego, ze ja Cie rozumie, o tyle, o ile moze nalogowiec zrozumiec nalogowca.To juz jest jakis poczatek! Bede sie modlila do Boga, by mnie jakos pokierowal madrymi slowami, cieplem, a nade wszytsko- dobra intencja, bo od niej sie zaczyna wszytsko.
Musze jednak, zadzwonic do szpitala, w ktorym jestes zamknieta, dowiedziec sie o Twoj stan leczenia, i jakos sie do tego zabrac juz konkretnie...Boje sie, pewnie, ze sie boje! to takie trudne zadanie, jakby -chodzenie po cieniutkiej linie na wysokosci - z zyletka - miedzy wargami...Nie wiem, do czego mozna porownac ten stan trudny...Moze wiec sie nie zastanawiajmy, jak to teraz jest, tylko pomyslmy, co mozna na przyszlosc zmienic?
Ja juz w swoim nalogu- zanotowalam pierwszy sukces, czyli - jest juz mnie mniej, o pare kilo...Wciaz jednak- zarcie czycha na mnie w kazdym koncu-szczerzac sie do mnie z kazdej witryny sklepowej, z kazdej lodowki- cy w domu, czy w pracy...I wiem, ze nie pokonam nalogu, wiem, ze kazdego dnia musze sobie powtorzyc-" aprecz pokuso, nie teraz, moze kiedys..."
Twoj nalog - jednak- uczynil; wielkie spustoszenie w mozgu...Juz masz jakies przewidzenia, cos pleciesz od rzeczy - tracisz rozeznanie rzeczywistosci...jawa ze snem Ci sie miesza...Samo - jednak - zarzewie nalogu - takie samo u Ciebie jak i u mnie. Do konca obie nie bedziemy wyleczone zen, tylko- codziennie bedziemy odhaczaly w arkuszu dnia kazdego " znow sie udalo!", a na nastepny dzien-zostawimy miejsce na cichutko szeptana nadzieje-"moze tak i jutro ...sie uda?" Daj Boze!
tomasia
9 lutego 2012, 17:37byłam a teraz idę dwa słowa do siebie o tych wykładzinach napisać...