Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
groźne nocne buszowanie ... w okolicach lodówki :)


Nie daję kijkom odpocząć! Wczoraj godzinny marsz napełnił mnie szczęściem, werwą i oczywiście świeżym powietrzem :)
Kolację zjadłam przed 18 - przed wyruszeniem na kijki i później nic już nie zjadłam. Zresztą postanowiłam nadrobić deficyty snu i poszłam spać jak niemowlak -o 20-tej. Nie pamiętam kiedy o tej porze byłam w łóżku, bo jestem nocny marek i zazwyczaj pętam się do północy - nic konkretnego nie robię, tylko książeczka, lub filmik, lub komputer. Rano wstać mi się nie chce i stąd mój wczorajszy eksperyment. Co z tego, jak budzik zadzwonił o 5.45 ja... byłam niewyspana i nie chciało mi się wstać! Taki to ze mnie śpioch!
Ale takie pętanie się po domu do północy jest groźne dla mnie jeszcze z innego powodu! Bardzo groźne! Potrafię ok 23-ciej zejść do kuchni i ... zjeść kolację!, ale na tym nie koniec - dopchać słodyczami (najczęściej wyżeram (przepraszam, wyżerałam) synkowi łakocie, lub pokrawałam placuszek z metra, który wcześniej upiekłam).
Wczorajszy dzień mogę zaliczyć do dni całkowicie bezsłodyczowych!!!
Wiem, że słodycze to mój główny wróg, ale ich smak wcale wroga nie przypomina :)
Cały czas z niecierpliwością czekam na sobotni pomiar - okaże się, czy droga mojego postępowania jest słuszna... Po ciuchach niewiele jeszcze widać i obawiam się, ze waga też mi za wiele otuchy nie doda... Byleby tylko załamki nie było!