Jestem w Monachium.
Wczorajsza droga trwała 5 godzin w upale 33* Całe szczęście cytrynka wyposażona w klimę nie pozwoliłą na przegrzanie organizmu.
Dylemat z jedzeniem rozwiązałam prostym sposobem, zabrałam zieleninę i całą resztę ze sobą.
Wczoraj nareszcie wystawiłam swoje walory na słoneczko i oczywiście przesadziłam.Wieczorem była trzęsiawka dreszczy.
Najprzyjemniej było jednak na bieżni.Zrobiłam 3km w zmiennym tempie ale za to " górkę " nastawiłam na 12 - przedostatni poziom.
Zmęczenie dało się odczuć po 15 min.
U mnie tak zawsze , albo się lenię albo przeginam w drugą stronę.
Dietka utrzymana, honor uratowany, pierwszą opaleniznę już widać a więc wszystko w porządku.
Dziś na śniadanko 3 chrupkie chlebki, trochę goudy i szyneczka.
Wszystko popite sporą ilością kawy i esspreso - uwielbiam je.
Obiadek właśnie się odbył w typowo bawarskiej knajpce.Trudno na początku zrozumieć menu ale na szczęście są strony dla laików.
Znalazłam więc zielony talerz i drób z grilla.
Teraz kawusia i słodkie , błogie lenistwo.
Świetna ta knajpka a największą radochę mieli panowie patrząc na uwijające się kelnerki w regionalnych kieckach.Wiadomo o co chodzi - gorsety opinające talie, duże dekolty z których wylewają się apetyczne walory kobiecego, niekoniecznie szczupłego ciała.
Widziałam ślinotok w kącikach męskich ust.
Zaplanowałam jeszcze na dziś rowerek, bieżni na razie mam dość.
Pogoda o 10* chłodniejsza ale przyjemnie i rześko .
Teraz się pobyczę.....