Sobota mimo pozytywnego nastawienia przyniosła mi trochę rozczarowań. Wieczorem z trudem trzymałam się diety, o mały włos się nie wyłamałam...na szczęście wróciłam na dobry kurs, pomyślałam, że przecież kosztowało mnie to nie mało wysiłku i nie mogę poddać się już na starcie...Poza tym za 2 tygodnie wesele brata, to i tak o diecie nie będzie mowy (muszę wyjechać), chociaż zamierzam się pilnować, żeby wybierać mądrze i nie rozpychać żołądka. Nie poćwiczyłam, ale zajęłam się pracami domowymi. No tak, znowu się usprawiedliwiam, znowu wymówki ;-) Dużym wyzwaniem jest dla mnie na razie trzymanie diety, ale chciałabym w końcu zmotywować się też do ćwiczeń, od kolejnego tygodnia ostro biorę się za wprowadzanie tego nawyku. Dziś niedziela, ale może uda mi się poćwiczyć, skoro wczoraj nie dałam rady :-)
Cathwyllt
3 września 2017, 10:34Zgadzam się z Angelisią, zacznij od krótszych treningów, a jak już Ci się taki nawyk wyrobi to zacznij je wydłużać. Ja też byłam jeszcze dwa miesiące temu chora na myśl o treningu i wolałam już przejść się po sąsiadach i każdemu mieszkanie wysprzątać niż poćwiczyć pół godziny. Ale trzeba się zawziąć i jak już wpadniesz w rytm, to dalej pójdzie z górki :)
angelisia69
3 września 2017, 10:24moze zacznij chociazby od regularnych 10-15min dziennie zeby wpasc w ten nawyk>?pozniej bedziesz zwiekszac w miare mozliwosci