No i kryzys. Na szczęście tragedii nie ma, ale muszę uważać na takie grzeszki, bo potrafią się szybko rozmnożyć (ciasteczko tu, ciasteczko tam)...Niestety w domu ciężko jest utrzymać plan diety, ciągle słyszę "ale od tego nie przytyjesz", "zjedz z nami obiad" itd. Mam wsparcie w mamie, bo ona przynajmniej specjalnie dla mnie robi w garnku osobną, "chudszą" wersję obiadu - chude mięso drobiowe, bez sosów itp. Jak zjem coś "nieregulaminowego", to później staram się pomniejszyć swój kolejny posiłek o połowę, lub zjadam sam owoc. Nie przejadam się i chyba po tygodniu stosowania diety mój żołądek się po prostu przyzwyczaił do mniejszych porcji. Na razie nie mam problemów z nie-jedzeniem na noc. Trochę sobie to wszystko racjonalizuję, ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić na łakomstwo i tego się mocno trzymam. Zauważam zmianę nastawienia do jedzenia, dłuższe przerwy między posiłkami już mi nie dokuczają (co 3-4h), chociaż wcześniej zawsze coś "skubnęłam" (z tych "skubnięć" potrafi się nazbierać kalorii, oj tak...). Nie jestem jeszcze mocno zdyscyplinowana, o czym w dalszy ciągu świadczy niestety brak ćwiczeń, jednak (znowu się usprawiedliwiam), dużo teraz chodzę, zdecydowanie się nie lenię. Wiem, że to wszystko w dalszym ciągu zbyt mało, bo do realnej, zauważanej zmiany potrzebne są ćwiczenia, będę się po nich czuła lepiej...W tym tygodniu niewielki spadek wagi (-0.3kg, ale ważyłam się po jedzeniu, więc chyba wiarygodny ;-) ). Zobaczymy, co pokaże kolejny piątek...A już w następną sobotę ślub i wesele mojego brata, to o diecie już zupełnie nie będzie mowy, ale nie mogę się przejadać na uroczystości, o nie :-) Nie chcę, żeby sukienka mi się rozerwała na boczkach :-)