Dużo czasu minęło i nie miałam kiedy się zabrać, żeby napisać parę słów..
Od czego tu zacząć.. No może od tego, że po ostatnim wpisie miałam mocne postanowienie, żeby przestrzegać diety i ćwiczyć prawie codziennie i faktycznie przez tydzień poleciało 0,4kg. Więc suuuuper! Ale.. Przyszedł kolejny tydzień.. W którym byłam okropnie przeciążona, bo dużo się działo, niewiele spałam, bo dzieci oczywiście śpią najgorzej wtedy, kiedy ja mam cięższe dni.. I to wszystko wpędziło mnie w gorszy, lekko depresyjny nastrój.. Dodatkowo nie udawało mi się zjeść w porę posiłków, a kilka nawet pominęłam, co powodowało później u mnie napady wilczego apetytu.. Żarłam orzechy (bo w sumie ciągle mi się ich chce), a wiadomo oczywiście ile to kcal.. :/ Poszło też trochę kostek gorzkiej czekolady, której nawet nie lubię, ale wmawiałam sobie, ze to zdrowsze niż wżerać mleczną.. Jeszcze jakby było mało tego, to okrutnie zaczęły mnie boleć przyczepy mięśni czworogłowych ud. I przy wstawaniu z pozycji kucznej, czuje taki ból w kolanach, jakby mi się miało coś oderwać :/ Jeszcze bardziej pogłębiło to mój paskudny nastrój..
Jak się można spodziewać waga nie dość, że nie spadła. to jeszcze się podniosła o 0,2 kg.
Przy karmieniu piersią mam okropny, wielki, wilczy apetyt. Ani w ciąży, ani tym bardziej przed ciążą nigdy tyle nie żarłam. Ciężko mi się opanować z jedzeniem. Przy mojej starszej córeczce też tak miałam - przytyłam karmiąc piersią, bo ciągle czułam głód. U pewnej grupy matek karmiących wysoki poziom prolaktyny powoduje wzmożony apetyt. Więc medycznie jest to jak najbardziej wytłumaczalne, ale żadne to dla mnie pocieszenie.. Bo jak ty walczyć z tym cholernym głodem :/ Chcę o siebie zawalczyć i nie musieć walczyć z kilogramami, jak już skończę karmienie. Chciałabym zapobiegać problemowi zamiast go generować.
No ale przychodzi kolejny tydzień i kolejne ważenie.. Trzeba się jakoś zmotywować, podnieść się z podłogi i walczyć dalej..