Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Tragedia:-(


Jestem załamana. Szłam jak burza, codziennie rano ważyłam się, oczywiście bez ubrania i po porannej wizycie w toalecie :-) Waga ustawicznie spadała o jakieś 300g dziennie. Niestety moje szczęście nie trwało zbyt długo. W sobotę rano osiągnęłam rekordowo niską wagę 66,7 kg, czyli byłam chudsza o 3,3 kg. Pech chciał, że tego dnia nie mogłam zjeść w domu i musiałam udać się na obiad do restauracji. Wydawało mi się, że zjadłam mało i zdrowo ( młoda kapusta z ziemniakami i kotletem z kaszy jaglanej). Jakie było moje zdziwienie, gdy w niedzielę rano, po wejściu na wagę zobaczyłam 67,7 kg. Podłamałam się, ale pomyślałam, że za kilka dni mam dostać okres, więc waga na pewno dlatego wzrosła. Na moją niekorzyść, kolejne dni obfitowały w różnego typu spotkania rodzinne przy stole. I tak cały dzień dzielnie trzymałam się diety, by wieczorami popełniać dietetyczne grzeszki ( poniedziałek prażony w domu popcorn, wtorek kiełbaska i kaszanka z grilla, środa garść frytek i kęs smażonego sera oraz garść nerkowców). Czuję się fatalnie wiedząc, że jestem tak strasznie słaba:-( Najgorsze jest to, że na weekend jadę do rodziny z Warszawy w odwiedziny. Muszę to wszystko jakoś przetrwać. Mam nadzieję, że od poniedziałku waga znowu będzie schodzić w dół.

Pozdrawiam!

  • nelka21

    nelka21

    21 maja 2014, 13:40

    Dzięki:-) Już dzisiaj jest lepiej, bo waga ruszyła w dół i rano ważyłam 67,4 kg :-)