Jestem po kursie. W weekend waga podskoczyła raz do nawet 122.7, ale w weekend nie przejmowałam się wagą, poza tym czasem kiedy na niej stawałam. Było wiele ciekawszych i ważniejszych rzeczy do przejścia i myślę, że wycisnęłam z tego czasu dla siebie ile tylko można.
Przychodzę z nową długotrwałą motywacją. Brak mi tylko tych silnych, krótkotrwałych na trudne momenty, będę musiała sobie poszukać, na takie chwile jak teraz, bo mam kiepski humor, na szczęście nie mam ochoty pocieszać się jedzeniem (łał!), ale zjem sobie drugie śniadanie i myślę, że dobrze będzie wyruszyć w świat, chociaż na pół godzinki, bo dom mnie przytłacza. Mam masę sprzątania i nie umiem się do tego zabrać, więc przedtem nabiorę sił na słoneczku.
Dzisiaj waga 122.4. Oczywiście nie przyczynia się to do poprawy nastroju, ale nie roztrząsam tego, więc myślę, że jest neutralnie. Za to humor mi obniża szczególnie to, że planowałam zrobić dwie rzeczy dzisiaj i mi się nie powiodły, więc przełożyłam je na jutro, co oczywiście stresuje mnie, bo nie mam pojęcia czy się uda. Poza tym mam kiepski nastrój, bo strasznie mi szkoda, że weekendowy kurs dobiegł końca i strasznie tęsknię za tymi ludźmi, za tą atmosferą.. Wiem, że to nie koniec, że dopiero początek, bo poznałam masę nowych znajomych, z którymi na pewno będę mogła utrzymywać kontakt.. Ale to był taki wspaniały czas, że przez obniżony nastrój zamiast się tym cieszyć to tak na smutno tęsknię. No nic, przejdę się to może będzie lepiej :P Trampki muszę sobie jakieś fajne kupić, może się uda..