No i się okazało ile faktycznie przytyłam. Do 112 (tyle ważyłam i wczoraj i przedwczoraj). Kiedy waga pokazywała 113.7 to było to gigantyczne zatrzymanie wody w związku z tym co wcześniej jadłam. Powoli zeszło.
Teraz jadam już prawie normalnie. Mam dużą ochotę na słodycze, ale specjalnie jej nie realizuję (no, tak trochę, jak odwiedzam rodziców, ale to tyle, żeby wytrzymać). Boję się świąt - jak jeść, żeby nie przytyć? Co zrobić, żeby zapanować nad łakomstwem? Znowu będzie masa ciast, które uwielbiam. I jakieś pierogowo-uszkowe szaleństwa. Z tym mam największy problem. Ciasta i pierogi - mogłabym wsuwać kilogramami. Jakoś taki mamy idiotyczny zwyczaj, że święta spędzamy na żarciu. Żarcie jest wszędzie, w każdej chwili można sięgnąć, poza kolacją wigilijną - kto by myślał o posiłkach? Chcesz to jesz. Przypomni ci się - to sięgasz. Gadałam o tym z rodzicami i tata uważa, że u nas zawsze tego żarcia tyle, bo oni wyrośli w biedzie, gdzie jedzenia brakowało, więc u nas zabraknąć nie może. No i jest usprawiedliwienie, więc nic z tym nie robimy. Masakra. Ja tak nie chcę. I nie chcę, żeby to u mnie w domu tak wyglądało.
Jakiś czas temu mówiłamo tym, że to już 16kg za mną a ja nie widzę różnicy specjalnie. No to obejrzałam sobie zdjęcia, z czasu kiedy było 120-125. I już widzę. Jak to fajnie, że jest mniej. Ale jeszcze tyle przede mną..
Mam takie poczucie, że dopóki nie będzie dwucyfrówki to nie będzie skakania z radości :P Ale zobaczymy.
Powoli, powoli, do celu..
balbenia
22 grudnia 2013, 19:25Jeszcze będzie dwucyfrówka .Zobaczysz:))