Na siebie..
No bo kurde!
Ile można?
Dość zastoju, dość leniuchowania. Żarcie żarciem, jest do przeżycia, ale odpuszczanie ćwiczeń? A jeszcze teraz uczelnia to naprawdę nie będę miała takiego luzu i dowolności w przebieraniu "dzisiaj mi się chce, ale jutro to już nie".
No i ja pierniczę.. Przedwczoraj już dwójkę widziałam. A dzisiaj do czwórki skoczyło.
Nie zgadzam się. Nie ma tak.
Na 1 listopada ma być poniżej 90. Może być 89.9, wisi mi to. Ma być i koniec. Potem pogadamy o zastojach.
Dobra, pomarudziłam, czas na bycie miłą dla siebie. Ale to takie trudne dzisiaj.
W każdym razie to co mnie cieszy i z czego jestem dumna, to że może z wahnięciami, ale trzymam tę wagę. Pamiętam jak trzy lata temu kicałam z radości, bo na chwilę zrzuciłam wagę do 112. Teraz jest 94. Mniej niż w liceum.
Wiecie, można sobie wmawiać, że jak tak długo się miało taką wagę to teraz ciężej zrzucić, że ona sama chce wracać do wyższej, bla bla bla i dlatego teraz przestój.
Ale kurna, guzik!!
Bo ja dobrze widzę, że to nie żaden przestój, chyba że motywacyjny. Po prostu wcinam za dużo tłustego mięcha i za mało się ruszam, ot i cała filozofia.
Wrr.. A miałam być miła.
Nieważne.
89 do 1go. Koniec, kropka, nie będę o tym dyskutować nawet ze sobą.
ladybabol
7 października 2014, 12:30agrrresywnie :)
Onigiri
8 października 2014, 08:30Skoro inaczej się nie da? :P