No i tak, dzień 1 za mną. Mniej lub bardziej udany, mógłby być lepszy. Spędzony w domu na budowaniu motywacji oglądaniem filmików i czytaniem artykułów na temat fitnessu i odżywiania. Z rana porozsyłałam CV do kilku firm, niestety od dwóch tygodni nikt mnie nie zaprosił na rozmowę, nie wiem o co chodzi, bo rozsyłam po 20-30 aplikacji co rano... no ale cóż. Nie ma co panikować, i tak nie mam na to wpływu. WIęc staram się tym nie stresować, tylko wykorzystać nadmiar wolnego czasu najlepiej jak mogę. A więc rano były CV i trochę czasu z narzeczonym, który wrócił do domu po nocce, potem zrobiłam śniadanko i poświęciłam trochę czasu, żeby założyć nowe konto na Vitalii i napisać parę słów. Zaraz potem nastąpił mój pierwszy trening od lat - 15-minutowe cardio dla początkujących i 5 minutek rozciągania. I chociaż miało być dla początkujących i low impact, to i tak tętno mi w kilku momentach przekroczyło 170, więc ten tego... No moja kondycja nie istnieje. Ale wysokie tętno + wysoka waga = duże spalanie, w sumie ładne kalorie mi poleciały przez te 20 minut. Potem trochę relaksu na kanapie, w końcu poszłam ugotować obiadek, narzeczony się obudził i popołudnie spędziliśmy razem. Koło 21 wyszedł na kolejną nockę - pierwszą w nowym hotelu, stresował się bardzo, więc poświęciłam mu całą uwagę i w sumie nic przez te kilka godzin nie zrobiłam. No i na koniec dnia miałam wieczór z anime i z kotem na kolanach. Tak więc w sumie nuda.
Jeśli chodzi o jedzonko, to na śniadanko był serek wiejski bez laktozy, z pomidorkiem i ciecierzycą, do tego płatki orkiszowe i amarantus. No i duża ilość pieprzu. Pycha, 388 kcal. Po treningu przekąsiłam sobie baton muesli, 177 kcal, a na obiad wymyśliłam kaszotto w japońskim stylu z pęczaku, pora, marchewki i jajka, doprawione sosem sojowym i sosem ostrygowym. Ależ to było dobreee! I miało 537 kcal. Razem wyszło 1102 kcal, o wiele za mało, wiem. Ale że miałam zapas, to pozwoliłam sobie na wieczorne piwko (lub dwa...) i dobiłam do 1717 kcal. Tak, uwielbiam piwo, i jeśli tylko zmieszczę je w limicie, to nie zamierzam go sobie odmawiać. W każdym razie ostatecznie kalorie wyszły prawie dokładnie takie jak powinny. Według mojej opaski spaliłam wczoraj łącznie 2078 kcal, więc jest ponad 300 kcal na minusie, czyli dzień ostatecznie udany.
Dziś się nie ważyłam, postanowiłam ważyć się co tydzień, czyli kolejne ważenie wypada we wtorek. Gorzej, że rano zauważyłam na bieliźnie czerwone plamy, czyli okres się zbliża. Mój jest specyficzny, zanim się rozkręci miną dobre 3 dni, ale moje okresy są dość uciążliwe i bolesne, więc nie wiem jak to będzie z ćwiczeniami. Może chociaż jakąś jogę zrobię czy coś. No wyczucie po prostu niesamowite. Na pocieszenie wyskoczyłam dziś rano do sklepu i wypełniłam kuchnię zdrowym, dietetycznym jedzonkiem, chociaż jak zobaczyłam ceny, to mi oczy wypadły i odtoczyły się w siną dal... Dobrze, że zamrażalnik mam zawalony filetami z kurczaka, bo dajcie spokój, 20 zł za kilogram? Toż to absurd jakiś!
No nic. Dziś już po ćwiczeniach jestem, wciąż trochę spocona, więc reszta dnia jest cała dla mnie. Narzeczony śpi w pokoju obok, a ja sobie cichutko usiądę i pouczę się hiszpańskiego. A potem rozpakuję książkę do recenzji, którą odebrałam dziś z paczkomatu i spędzę z nią miły wieczór. Miłego dnia również i Wam wszystkim życzę :)
CzarnaAgaa
3 marca 2022, 09:45Oby tak dalej Brawo Ty!
Panna_Konwalia
3 marca 2022, 12:31Pierwszy dzień nie jest taki trudny, schody zaczynają się u mnie zwykle dopiero po trzecim xD