Jeszcze nie wiedziałam, w którą stronę pójść. Jeszcze nie wiedziałam, co dokładnie chcę zmienić i nie wiedziałam, co tak bardzo mnie uwiera. Zupełnie jakbym ciągle nosiła o dwa rozmiary za małe buty. Wiesz o co chodzi? Niby ok, nie dzieje się nic złego, ale coś z tyłu głowy szepce, że to nie tak, nie ta ścieżka i nie to odbicie w lustrze. Zastanawiałam się co jest nie tak. Czy to ze mną coś się stało, z moim mężem, dziećmi czy tak po prostu musi być? Takie zniechęcenie, monotonia, rutyna, która wcale nie daje radości, a tylko wpędza w jeszcze większe poczucie winy. Bo przecież o co mi do cholery chodzi?? Mam wszystko. Jest ok. Bla bla bla.
Założyłam pamiętnik na vitalii i to był pierwszy krok. Impuls. Nikt bliski o nim nie wie i się nie dowie. Potem już poszło. Ostatni miesiąc to rozprawianie się ze sobą dzień po dniu, godzina po godzinie. Wywalanie na wierzch emocji, wyrzucanie nie tylko zbędnych bluzek i swetrów, ale też zbędnych uczuć i uprzedzeń. Wszystko to zbiegło się z przeprowadzką, zmianą pracy, ogólnym chaosem. I dobrze. Czasami chaos jest tym, co najbardziej pomaga nam uporządkować rzeczywistość. Nie piszę tutaj o osobistych sprawach, a jeśli już piszę tak jak dziś, to bez szczegółów raczej i niech tak zostanie.
Dieta- chociaż ja nie przepadam za tym słowem, bo dieta kojarzy mi się z czymś tylko na chwilę, a ja zmieniam się na całe życie- i ruch w moim przypadku to nie tylko forma dbania o figurę; dzięki temu zaczęłam ponownie łapać kontakt ze swoim ciałem i to jest bezcenne doświadczenie. Totalnie o sobie zapomniałam. Postawiłam się gdzieś na szarym końcu mojej listy i mimo że na co dzień głośno krzyczę o prawach kobiet, wyszczekana jestem jak diabli, to pozwoliłam sobie i innym wepchnąć mnie w ciasny gorset oczekiwań i roszczeń.
To nie tak, że nie kocham mojej rodziny. Kocham ich tak bardzo, że dałabym się za nich pokroić, gdyby trzeba było, a dzieci są najlepszym co mnie w życiu spotkało. Ale. Zabrakło mi balansu w pewnym momencie. Dwoje dzieci, w tym drugie wymagające rehabilitacji i ciągłej uwagi, mąż który nie zawsze stał po mojej stronie i rodzina, która wymagała i oczekiwała, żebym była superheroską no matter what... przygniotło mnie to. Zażarłam to czekoladą. Schowałam się w szerokich tunikach do kolan. Zmyłam z twarzy czerwoną szminkę, którą tak lubię i pochowałam głęboko do szafy książki do nauki francuskiego. Pochowałam do tej nieszczęsnej szafy nie tylko książki, ale swoje marzenia również...
Niedługo kończę 34 lata i zaczyna do mnie docierać, że nie jestem wieczna. Nie ma sensu odkładać niczego na później, bo nikt nie ma pewności, że to "później" nadejdzie.
jamarja
10 lutego 2017, 16:14Właśnie od tego trzeba zacząć swoją przemianę. Napisałaś dokładanie to, co myślę. Dziękuję :)
Pepper.Juice
11 lutego 2017, 12:24:*
Annlevi
10 lutego 2017, 12:55wow. nie myslals o tym zeby pisac? super sie to czytalo.
Pepper.Juice
11 lutego 2017, 12:20Zajmuję się pisaniem na co dzień :) dzięki :)