Ruch, magnetyczny ruch, ściana przy ścianie. Ech tak mi się skojarzyło z piosenką Kory.
+0,7 kg. No i mam za swoje. Może nie tyle nie trzymałam się diety, ale tu coś zamieniłam, tam przestawiłam, ugotowałam coś, co robiłam poprzednio. Też dietetycznie, bez wyskoków ( a... był mały wyskok - zjadłam taką małą saszetkę mini miśków - całe 10 gramów, była dołączona jako gratis z zamówionym prezentem dla brata. Innych grzechów nie pamiętam. Wszystko przez choróbsko, które doplątało się do mnie przed zeszłym weekendem. Nie zamówiłam zakupów na tydzień, bo zległam z gorączką, a że sporo zapasów było (dietetycznych!) to przez kilka dni gotowałam z tego co było. No ale, żeby od razu przytyć? Ech mam nadzieję, ze to woda, i jak sobie odpłynie to wynik na wadze się poprawi.
Ale trochę mi smutno, a mózg spragniony już by się chwycił idei "a po co Ci to całe odchudzanie, no i po się tak męczyć?" A kysz!
Tarjaa
18 grudnia 2015, 17:08wiem jak to doluje jak waga wzrasta, pomimo naszych staran, tez tak mam, ale nie dajmy sie zwariowac :) jutro bedzie lepiej albo pojutrze :))) nie wolno nam zarzucic diety!!! walczymy :)) pozdrawiam
eszaa
18 grudnia 2015, 14:53przede wszystkim zmień myslenie. Dieta nie męczy;) dieta to nowy i lubiany styl zycia:) wyskoki raz na jakis czas to ludzka rzecz