Jak człowiek długo choruje, to zaczyna rozmyślać. Nie tylko nad tym kiedy to choróbsko się skończy i jakie będą ostateczne wyniki badań, ale też nad swoim życiem. Nad tym, co jest do kitu i wymaga naprawy. We wcześniejszym wpisie deklarowałam, że jestem gotowa odrzucić to, co mnie w pewien sposób drąży. Żeby nie być gołosłowną - zmieniam pracę. Kilka dni temu dałam już wypowiedzenie. Pewnie wiele osób tkwi na posadach za minimalne krajowe, bez możliwości szkoleń, awansu i do tego w warunkach gorzej, niż przeciętnych. U mnie było tak: średniej wielkości przedsiębiorstwo, posiadające kilka punktów na terenie dużego, polskiego miasta i okolic, wystawiające się także na targach... A "w środku" nadgnite podłogi, zepsuty bojler i co za tym idzie dostęp jedynie do zimnej wody, niedziałająca spłuczka, niedostatecznie zabezpieczone kable, brak gaśnicy (klient stojący przed ladą oczywiście tego wszystkiego nie widzi), niedogrzane pomieszczenie, a do tego ciągły nacisk na zwiększanie obrotu, ubliżanie pracownikom i zmuszanie do pracy w święta ustawowo wolne od pracy. Podejrzewam, że wielu pracodawców wykorzystuje sytuację, jaka obecnie panuje na rynku pracy i nagina przepisy dla własnych korzyści. Wytrzymałam tam cztery lata. Odeszłam być może o jakieś 3,5 roku za późno. Co wyniosłam z tej firmy? Od grudnia męczę się z wciąż powracającym zapaleniem oskrzeli, jestem w trakcie diagnozowania astmy. W tym miejscu apeluję do Wszystkich dziewczyn, które podobnie jak ja bały/boją się panującego bezrobocia - to nie jest warte Waszego zdrowia!
Oczywiście nazwy firmy nie podam, bo nie chodzi mi o to, by kogokolwiek linczować. A już na pewno nie na sieci. Po prostu odpuszczam. Może kiedyś trafi się tam pracownik, który będzie miał więcej odwagi i zawalczy o swoje (i innych) prawa. Ja nie jestem taką bojowniczką.
Myślę sobie, że w pewien sposób tak właśnie musiało być - musiałam dotrzeć na skraj wytrzymałości zarówno psychicznej, jak i fizycznej by wreszcie powiedzieć STOP, wysiadam. Jak pisałam na początku - czas choroby sprzyja rozmyślaniu o tym, co można by w swoim życiu zmienić na lepsze. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie uważam się za osobę umierającą, która robi rachunek sumienia. Po prostu doszłam do etapu, w którym zastanowienie się nad sobą i dokonanie zmian są mi bardzo potrzebne. Czasem tak jest, że słucha się miliona dobrych rad, które mają nawet słuszne podstawy, ale one jakoś do nas nie trafiają ("zmień pracę", "musisz schudnąć"). Wydaje mi się, że każdy sam musi dojrzeć do pewnych decyzji.
Mam nadzieję, że dojrzałam też do tego, by zrzucić zbędne kilogramy, które w moim wypadku są efektem dwóch składowych: nieprawidłowej gospodarki hormonalnej i kompleksów, które starałam się zajadać. Od dziecka byłam osobą z nadwagą (nasiliło się to w okresie dojrzewania), więc nikomu nie muszę pisać z czym to się wiąże. W nocy przeczytałam na Vitalii wywiad z jedną z Kobiet, którym udało się zrzucić kilkadziesiąt kilogramów. Waga od której startowała jest porównywalna z moją obecną. Także i efekty, jakie osiągnęła, są i moim marzeniem. Napisałam do Niej. Nie spodziewałam się, że mi odpisze zwłaszcza, że moja wiadomość przypominała trochę spowiedź z życia. Normalnie nie jestem taka dołująca, ale jak pisałam poprzednio - znalazłam się kilka stopni poniżej zera. Każdy czasem tak ma. Czułam jednak, że jest osobą, która będzie wstanie mnie zrozumieć. Odpisała :) Przyznać muszę, że było to, jak promyk słońca. Bardzo ucieszyła mnie Jej wiadomość i chęć wsparcia. To dużo daje nawet biorąc pod uwagę, że jesteśmy dwiema obcymi sobie kobietami. Jestem Jej naprawdę wdzięczna.
Czuję, że to początek nowej drogi. Nie maraton do którego muszę "ruszyć z kopyta". Pójdę swoim tempem i liczę, że dotrę do celu
Victtory
20 lutego 2015, 20:49Zmiana pracy to poważny krok ale u Ciebie chyba konieczny i potrzebny. Życzę Ci powodzenia i sukcesów w odchudzaniu :)