Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1574
Komentarzy: 20
Założony: 3 grudnia 2012
Ostatni wpis: 15 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
PodPuszkiemJa

kobieta, 39 lat, Poznań

165 cm, 103.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 marca 2015 , Komentarze (2)

Muszę powiedzieć, że rzucenie poprzedniej pracy było najlepszą rzeczą, jaką zrobiłam od wielu lat. Czuję się tym faktem niezmiernie uskrzydlona; zakwitam na nowo. 

Do nowej pracy póki co mam szkolenie. Grupa, jak i prowadzący wydają się w porządku - byliśmy nawet z kilkoma osobami w knajpce na kawie/piwie, co w poprzednim miejscu pracy nie zdarzyło się ani razu. Godziny szkolenia wypadają tak, że popołudnia mam wolne, a weekendy w całości, co też skrzętnie wykorzystuję. Poprzednio pracując na nocne zmiany i w małym zespole nie mogłam sobie pozwolić na to, by cieszyć się życiem towarzyskim tak, jakbym tego chciała. teraz to sobie odbijam zwłaszcza, że ze zdrowiem jest zdecydowanie lepiej. Dziś nawet byłam na randce. Tak, tak. Chłopak, którego poznałam na jednym z portali okazał się sympatyczny. Poszliśmy na kawę, a później na krótki spacer. Pary z nas raczej nie będzie, ale i tak się cieszę, że się odważyłam, bo być może zyskałam nowego kumpla. Co prawda na wadze przybyło trochę kilogramów (na razie nie aktualizuję paska), ale i tak jestem zadowolona. Zadowolona, że wreszcie mogą robić to, czego odmawiałam sobie przez tak długi czas. Podreperuję jeszcze nieco zdrowie i zabiorę się za te przysłowiowe "oponki".

20 lutego 2015 , Komentarze (1)

Jak człowiek długo choruje, to zaczyna rozmyślać. Nie tylko nad tym kiedy to choróbsko się skończy i jakie będą ostateczne wyniki badań, ale też nad swoim życiem. Nad tym, co jest do kitu i wymaga naprawy. We wcześniejszym wpisie deklarowałam, że jestem gotowa odrzucić to, co mnie w pewien sposób drąży. Żeby nie być gołosłowną - zmieniam pracę. Kilka dni temu dałam już wypowiedzenie. Pewnie wiele osób tkwi na posadach za minimalne krajowe, bez możliwości szkoleń, awansu i do tego w warunkach gorzej, niż przeciętnych. U mnie było tak: średniej wielkości przedsiębiorstwo, posiadające kilka punktów na terenie dużego, polskiego miasta i okolic, wystawiające się także na targach... A "w środku" nadgnite podłogi, zepsuty bojler i co za tym idzie dostęp jedynie do zimnej wody, niedziałająca spłuczka, niedostatecznie zabezpieczone kable, brak gaśnicy (klient stojący przed ladą oczywiście tego wszystkiego nie widzi), niedogrzane pomieszczenie, a do tego ciągły nacisk na zwiększanie obrotu, ubliżanie pracownikom i zmuszanie do pracy w święta ustawowo wolne od pracy. Podejrzewam, że wielu pracodawców wykorzystuje sytuację, jaka obecnie panuje na rynku pracy i nagina przepisy dla własnych korzyści. Wytrzymałam tam cztery lata. Odeszłam być może o jakieś 3,5 roku za późno. Co wyniosłam z tej firmy? Od grudnia męczę się z wciąż powracającym zapaleniem oskrzeli, jestem w trakcie diagnozowania astmy. W tym miejscu apeluję do Wszystkich dziewczyn, które podobnie jak ja bały/boją się panującego bezrobocia - to nie jest warte Waszego zdrowia!

Oczywiście nazwy firmy nie podam, bo nie chodzi mi o to, by kogokolwiek linczować. A już na pewno nie na sieci. Po prostu odpuszczam. Może kiedyś trafi się tam pracownik, który będzie miał więcej odwagi i zawalczy o swoje (i innych) prawa. Ja nie jestem taką bojowniczką.

Myślę sobie, że w pewien sposób tak właśnie musiało być - musiałam dotrzeć na skraj wytrzymałości zarówno psychicznej, jak i fizycznej by wreszcie powiedzieć STOP, wysiadam. Jak pisałam na początku - czas choroby sprzyja rozmyślaniu o tym, co można by w swoim życiu zmienić na lepsze. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie uważam się za osobę umierającą, która robi rachunek sumienia. Po prostu doszłam do etapu, w którym zastanowienie się nad sobą i dokonanie zmian są mi bardzo potrzebne. Czasem tak jest, że słucha się miliona dobrych rad, które mają nawet słuszne podstawy, ale one jakoś do nas nie trafiają ("zmień pracę", "musisz schudnąć"). Wydaje mi się, że każdy sam musi dojrzeć do pewnych decyzji.

Mam nadzieję, że dojrzałam też do tego, by zrzucić zbędne kilogramy, które w moim wypadku są efektem dwóch składowych: nieprawidłowej gospodarki hormonalnej i kompleksów, które starałam się zajadać. Od dziecka byłam osobą z nadwagą (nasiliło się to w okresie dojrzewania), więc nikomu nie muszę pisać z czym to się wiąże. W nocy przeczytałam na Vitalii wywiad z jedną z Kobiet, którym udało się zrzucić kilkadziesiąt kilogramów. Waga od której startowała jest porównywalna z moją obecną. Także i efekty, jakie osiągnęła, są i moim marzeniem. Napisałam do Niej. Nie spodziewałam się, że mi odpisze zwłaszcza, że moja wiadomość przypominała trochę spowiedź z życia. Normalnie nie jestem taka dołująca, ale jak pisałam poprzednio - znalazłam się kilka stopni poniżej zera. Każdy czasem tak ma. Czułam jednak, że jest osobą, która będzie wstanie mnie zrozumieć. Odpisała :) Przyznać muszę, że było to, jak promyk słońca. Bardzo ucieszyła mnie Jej wiadomość i chęć wsparcia. To dużo daje nawet biorąc pod uwagę, że jesteśmy dwiema obcymi sobie kobietami. Jestem Jej naprawdę wdzięczna.

Czuję, że to początek nowej drogi. Nie maraton do którego muszę "ruszyć z kopyta". Pójdę swoim tempem i liczę, że dotrę do celu

20 lutego 2015 , Komentarze (2)

Chciałoby się napisać: zaczynam od zera/ od początku. Prawda jest jednak taka, że musiałam upaść ze swą samoocenę i zdrowiem poniżej tego poziomu, by uświadomić sobie, że w moim życiu potrzebne są zmiany. I to uświadomić tak na poważnie.Nie chodzi tylko o wagę, ale też o inne płaszczyzny na których się ostatnio nie układa (lub nie układało się nigdy). Czuję, że dojrzałam do momentu w którym mogę odrzucić to, co nie sprawia mi przyjemności, co trzyma w miejscu i nie pozwala się rozwijać.

Wracam także tutaj, niczym córka marnotrawna. Dziwię się, że ten pamiętnik jeszcze istnieje - w końcu nie zaglądałam tu przez kilka lat. Potraktuję to jednak jako pewien znak. Chciałam usunąć wypisy z czasów, w których byłam zmotywowana zrzucić kilogramy i z której to motywacji niewiele wynikło. Ostatecznie jednak je zostawiłam, by mi przypominały, że życie składa się z uskrzydleń i upadków. I że trzeba wstawać i próbować na nowo.

Próbuję.

6 grudnia 2012 , Komentarze (3)




Póki co założenia idą dobrze. Na rano przyjęłam szklankę wody z cytryną i pojeździłam na rowerze 26 minut. Niektórzy radzą, by się na początku nie przeforsowywać. Sądzę, że nie robiłam tego - puściłam sobie kilka żywych kawałków muzycznych i pedałowałam do rytmu.
Dobrze jest mieć rower treningowy w domu. Nie trzeba się martwić tym, że śnieg spadł, albo, że ktoś widzi, jak wyciskamy z siebie pot.
Przeczytałam gdzieś, że wysiłek fizyczny powinien trwać średnio 20 minut, bo tyle trwa czerpanie energii potrzebnej na dodatkowy wysiłek z zapasów zmagazynowanych w wątrobie i mięśniach. Dopiero po tym czasie organizm sięga po zasoby nagromadzone w tłuszczyku. Szkoda byłoby zatem ćwiczyć mniej niż wskazana ilość minut.



Wiosną postaram się dać do naprawy górala. Coś hamulce w nim szwankują. Pewnie do tego czasu zdążę się już nieco wyrobić i nie będę wzbudzała "sensacji" na ulicach przybierając na twarzy kolor purpury.

Jeśli jesteśmy przy ćwiczeniach, to w pamiętniku jednej z dziewczyn na tym portalu przeczytałam o zestawie ćwiczeń Callanetics. Nigdy tego nie stosowałam, ale zobaczyłam filmik na youtube i postanowiłam się w tym wypróbować. Dziś już nie dam rady, bo muszę niebawem zmykać na uczelnię, kupić po drodze czerwoną herbatę, a później do pracy na nockę, ale jutro postaram się za to zabrać. 
Teraz czekam, aż ugotuje się makaron penne, pełnoziarnisty.Coś na obiad trzeba wykombinować ;)

P.S. Wesołych Mikołajek.

5 grudnia 2012 , Komentarze (2)



Nie ma co zabierać się za rzeczy na "hurra". Co się zaczyna prędko, zazwyczaj szybko też się kończy. Dlatego też dietę jako taką zaczynam od stycznia. Nie to, abym przesuwała wszystko na tak zwane "jutro", ale pomyślałam sobie, że nowy rok to nowy początek, a więc doskonała okazja, by zmieniać siebie. 
Nie zamierzam jednak spocząć na laurach. Od jutra wprowadzam małe kroczki, a mianowicie:

- odstawię słodycze i smażone rzeczy
- przestawię się na chleb żytni, razowy.
- będę piła rano wodę z cytryną
- zaopatrzę się w czerwoną herbatę (będę ją pić pół godziny po posiłkach, bo inaczej - jak wyczytałam i jak mówiła mi dietetyczka - wypłukuje magnez z organizmu)
- będę wysiadała przystanek wcześniej na uczelnię/do pracy/do domu i szła pieszo.
- będę jeździła na rowerku treningowym (na razie bez określania minut i dni)

Spisałam też sobie zasady, jakie mam zamiar stosować podczas trwania mojej diety "docelowej" - tak to nazwijmy.



Po pierwsze: Nie głodzić się.

To nie ma większego sensu nawet wtedy (a może zwłaszcza wtedy), gdy stosuje się pewne pseudo diety. Wiem, bo swego czasu przeszłam całą Dietę Kopenhaską. I co z tego, że straciłam 7 kg w 13 dni, gdy później przytyłam dwa razy tyle? Dodatkowo w trakcie trwania tego żywieniowego rygoru czułam się jak survivalowiec i nie mogłam doczekać końca. Podkreślę to jeszcze raz: bez sensu jest katowanie siebie w ten sposób! Zwłaszcza, że kończy się to efektem jo-jo.

Po drugie: Ćwiczyć.
Szczerze powiedziawszy jestem pod tym względem dość leniwa. Planuję zapisać się na zajęcia aerobiku, które nazywają się STEP & ABT. Może kiedyś przymierzę się też do aqua aerobiku (byłam już na takich zajęciach, to fajna zabawa).
Dodatkowo rower przez min. 20 min dziennie. Na pewno mnie to nie zabije, a pomóc może. Dobrze, że mam rowerek treningowy w domu. Wstydzę się chodzić na siłownię - te miejsca kojarzą mi się z osobami, które mają ładną figurę i jedynie rzeźbią swoje mięśnie. Wyglądałabym wśród nich jak ta nieszczęsna kobieta na bieżni z początku filmu "Nigdy w życiu". Zacznę też w końcu używać hantelek, które zakupiłam, a które do tej pory się kurzyły. 

Po trzecie: Pić dużo wody.

Oczywiście mineralną, niegazowaną. Z tym nie będę miała problemu - czasem po prostu nie umiem napić się czymkolwiek innym. Może to dziwne, ale tak mam. I w tym miejscu muszę jeszcze dodać jedno postanowienie - wypijać rano szklankę wody z cytryną.

Po czwarte: Odstawić słodycze.

Mam tu na myśli wszelkie ciastka, czekolady, chrupki i takie tam. Przy czym przewiduję, że w ramach nagrody za wytrwałość będę mogła (co nie znaczy, że musiała) sobie raz w miesiącu kupić batonik fitness, czy podobnego smakołyka. 
W diecie, którą w zeszłym roku rozpisała dla mnie znajoma mamy, która jest dietetyczką, był kawałek ciasta drożdżowego raz na tydzień. Z tego, co pamiętam były też w jadłospisie płatki musli, powidła śliwkowe i owoce. Nie będę więc narzekała na brak słodkości.

Po piąte:  Ważyć się nie częściej niż raz na dwa tygodnie.

Nie wiem, czy powstrzymam swą ciekawość, ale się postaram. Sądzę, że jest to dostateczny okres, by zobaczyć na skali satysfakcjonujące efekty. Przynajmniej nie popadnę w manię wchodzenia na wagę co chwilę i zamartwiania się, że nic a nic nie chudnę. Oczywiście każdy może mieć woje zdanie na ten temat, ale ja wybieram taką metodę :)

Po szóste: Nagradzać się.
Nie uważam, by było w tym cokolwiek dziwnego. Człowiek musi czuć, że jego poświęcenie się opłaca. Pewnie nikt, kto nie ma do zrzucenia kg, nie wie jaka to ciężka praca. Nie staje się bowiem w szranki z przeciwnościami tego świata, ale z samym sobą. I tak, jak palacz podczas rzucania papierosów nie może wziąć dymka, alkoholik zamoczyć języka w szklance, tak osoba odchudzająca się, też musi trzymać się żelaznych zasad.
Tak więc raz na dwa miesiące zrobię sobie taki dzień kobiet. Pójdę na zakupy, do fryzjera, na kawę z przyjaciółką (trzeba będzie na ten cel trochę grosza odłożyć, ale co tam), będę oglądać wszystkie te mądre i niemądre programy dla kobiet. Zrobię wszystko, to, czego nie robiłam do tej pory, albo robiłam rzadko. I zrobię to z pełną świadomością, że robię to dla siebie ;)

4 grudnia 2012 , Komentarze (2)



Chciałabym się z Wami podzielić jednym z przepisów, który widnieje w diecie, jaką będę stosować i jaką już stosowałam rok temu. (Schudłam na niej 10 kg w trzy miesiące. Później jednak moja motywacja oklapła. Tym razem mam zamiar być bardziej wytrwała). Jest naprawdę smaczny, pożywny i blokuje chęć sięgnięcia po coś słodkiego. Przygotowanie nie zajmuje dużo czasu (najdłużej czeka się na to, aż makaron się ugotuje). Doskonale nadaje się na obiad.

Sałatka z kurczakiem grillowanym

Pierś z kurczaka saute lub ugotowana
Pół woreczka mixu sałat lub połowa sałaty lodowej
Pół szklanki makaronu penne - najlepiej pełnoziarnistego
2 mandarynki
Kilka orzechów włoskich
Pół cebuli
Sos: łyżeczka oliwy z oliwek, sok z cytryny, 1 ząbek czosnku, bazylia, sól, pieprz



Smacznego!

 

4 grudnia 2012 , Komentarze (2)



Właśnie zapisałam się do jednej z forumowych grup wsparcia. Muszę przyznać, że motywujące jest czytanie chociażby krótkich wpisów użytkowników, którzy zagrzewają siebie wzajem do walki. Miło jest wiedzieć, że wkoło (chociażby i wirtualnie) są ludzie, którzy doskonale rozumieją problem, który nas sięgnął i starają się wesprzeć.


Patrzę na wykresy postępów w odchudzaniu niektórych osób i sama bym już chciała, by mój wskazywał połowę drogi do sukcesu. Póki co obserwuję sobie to miejsce i nabieram sił do walki z nadwagą.

3 grudnia 2012 , Komentarze (6)



Pamiętam, jak wiosną postanowiłam jeździć do pracy na rowerze. Na początku to była tragedia - uświadomiłam sobie jak słaby mam organizm. Kilka dni zajęło mi przezwyciężanie siebie. Jeździło mi się już ciut lepiej; wciąż jednak się męczyłam i wyglądałam na twarzy jak burak. Mijałam ludzi, z których niektórzy byli mało subtelni. Słyszałam "boże" albo "patrz". Głównie takie teksty padały ze strony mężczyzn w młodym wieku lub nastolatków płci obojga. Starałam się tym nie przejmować, jednak było to w pewien sposób przykre.
Osoby, które wygłaszają takie uwagi, mogłyby się czasem zastanowić, nim coś powiedzą. Przypomina mi się, jak jeden z moich znajomych opowiadał mi kiedyś, że był na basenie i zobaczył otyłą kobietę. W pierwszej chwili pomyślał: Co za wieloryb. Zaraz jednak poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że w sumie fajnie, że ta osoba stara się coś ze sobą zrobić.
Jak wiele osób jednak nie myśli tak, jak mój kolega? Mnóstwo, niestety. Wolą wyśmiać kogoś, kto się zmęczył, spocił, kto jest powolniejszy... A nie zastanowią się, że taka osoba musi włożyć dwa razy więcej wysiłku w to, co im przychodzi dość łatwo. Wolą szydzić, niż docenić czyiś wysiłek.


Od wiosny minęło sporo czasu i jesteśmy u progu zimy. Dawno porzuciłam swoje starania. Jedno pozostało niezmienne - idę ulicą i nadal słyszę przyciszone komentarze.
Postanowiłam nie dać za wygraną. Przygotowuję się psychicznie do podjęcia kolejnej walki. By tym razem wygrać wojnę z otyłością. By udowodnić sobie i innym, że o Brzydkim Kaczątku to nie tylko bajka.