Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
wtorkowato...


...maraton w pracy zakonczony pomyślnie chociaż łatwo nie było, komputer wrócił wczoraj, ale do ćwiczeń zmotywować się nie mogłam, jedzenia też było więcej niż ustawa o szczupłości przewiduje, no cóż...
Decyzja o tym gdzie będę pracować została podjęta, wczoraj byłam ją przekazać pani kierownik i już mam to za sobą. Zostałam w swoim miejscu pracy, czyli tu bez zmian. W niedziele miałam ciężką rozmowę z facetem, w sensie chciałam przerwy, ale on stwierdził, że to fatalny pomysł i od dwóch dni stara się robić wszystko, żeby między nami było lepiej...niesamowitości wręcz.
Wczoraj zostałam w zasadzie zaproszona na kolejne wesele 28 czerwca, sadziłam że będę proszona tylko na ślub, a tu szok, bo na wesele z poprawinami też. Kolega jeszcze z liceum się żeni, byliśmy razem na studiach i tak jakoś zostałam wyróżniona;)
Waga w poniedziałek pokazała 67,1kg myślalam, że oczy mi z orbit wyjdą bo nie mogłam uwierzyć w ten przecudowny spadek;)))
Aha w niedzielę po pracy byłam na Jack'u Strong'u, Dorociński klasa sama w sobie, ale stresowałam się przez cały film i jeszcze następnego dnia, nie wiem jak ten Kukliński to znosił, ja bym zgupiała...
Dziś w pracy jako tako, chociaż czasami czuję się mniej doceniana przez panią kierownik niż druga koleżanka magister i to mnie wkurza i dołuje...
Nie wiem z jakich to przyczyn, ale ogólnie tak to ciągle porównuję się z innymi i czuję się to gorsza, to głupsza , to gorzej ubrana, ciagle jak taka ofiara losu,tak się zastanawiam czy kiedykolwiek moje poczucie własnej wartości i pewności siebie bedzie na zadowalającym poziomie...;(
Dzisiaj też zjadam nieco więcej niż powinnam, cięzko bylo, ale do ćwiczen się zmobilizowałam, jutro pobudka o 6;15 i trening przed wyjsciem do pracy, w której spędze 12h...
To tyle póki co;)