W poniedziałek nadeszła @, więc ważenie się przesunęłam na przyszły tydzień, bo teraz to raczej sensu by nie miało. Nie dość, że jem, to jeszcze tyję. ;/ Może bez przesady z tym tyciem, ale to zawsze wzrost. Mogłabym obwiniać @, pogodę, brak czasu, spiew ptaków itp, ale tak naprawdę winna jestem ja i to siebie mam obwiniać o brak spadków. Ruszam się. Nie mogę powiedzieć, że nic nie robię tylko jem. Wczoraj był rower i 3h ciężkiej pracy na działce. Dzisiaj wytargałam kosiarkę i skosiłam trawniki a kosiarka to taki mały kombajn, więc umordowałam się, bo ani nie jest zwrotna ani nic. I jeszcze uderzyłam się kablem po twarzy, więc już zupełnie lipa. Po koszeniu przyszedł czas na walkę z chwastami. I jakoś to zleciało. Tylko, że w tym wszystkim nie mam już czasu, żeby pomyśleć o jedzeniu i jem to co pozostali (jak się da, to jednak odchudzam sobie to jedzenie, ale to jednak nie to) i wiem, że nie będzie fajnie. Rok temu schudłam 12 kg i ważyłam 92kg, czyżby to był kres moich możliwości? Max 15 kilo na minusie i okolice 92kg? Proszę, tylko nie to :(