Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
problem z kolanem


Dziś waga chciała mi zrobić rano miłego psikusa i gdy na niej stanęłam pokazała 65,7kg... przez chwilę się ucieszyłam, ale zaraz potem zaczęłam powątpiewać w ten wynik i weszłam jeszcze raz.... oczywiście wskazała 66,1kg. Kolejne ważenie tylko to potwierdziło, ale co tam... lepsza waga bez zmian niż wyższa ;)

Wczoraj popołudniu zaczęłam mieć jakiś dziwny problem z prawym kolanem. Mianowicie zaczęło mnie od tak ni z gruszki ni z pietruszki pobolewać podczas podnoszenia kolana w górę, na schodach. Dziwnie tak bo pobolewało od zewnętrznych części, nigdy nie miałam problemów z kolanami, więc się zdziwiłam. Nie upadłam, nie skręciłam nic, nawet nie trzymałam nogi założonej na nogę. Myślałam, że to może jakiś skurcz czy coś, więc nie zrezygnowałam z ćwiczeń i zrobiłam normalnie swoje cardio. Przy dwóch ćwiczeniach musiałam uważać, ale ogólnie było spoko. Niestety do wieczora nic a nic mi się nie poprawiło a nawet zaczęło mnie pobolewać, gdy próbowałam dotknąć piętą do pośladka. Nasmarowałam się maścią rozgrzewającą i siedziałam tak z wyprostowaną nogą aż do końca dnia niemal. Potem wzięłam gorący prysznic a w zasadzie chciałam gorący, ale zmuszona byłam wziąć jedynie ciepły, bo te miejsca po nasmarowaniu maścią w kontakcie z ciepłą wodą aż mnie paliły :D 

Rano miałam wrażenie, że trochę lepiej, ale jak skręciłam nieodpowiednio nogę w kolanie to nadal pobolewało. Potem poszłam z dziećmi do przedszkola i córkę odprowadzałam do sali na 1szym piętrze i o dziwo wchodziło mi się po schodach dobrze. Co prawda starałam się odciążać prawą nogę, ale nic mnie nie bolało i normalnie ją podnosiłam. Przez to wszystko myślę sobie, że chyba jednak dziś odpuszczę cardio żeby kolano odpoczęło a zrobię ćwiczenia z hantlami na ramiona, bo już dawno ich nie robiłam i chyba.... zaczęłam tęsknić za nimi hehehe :D W ogóle przy wczorajszym i przedwczorajszym cardio doszłam do wniosku, że już powoli wchodzę w ten etap, że zaczynam czekać na możliwość poćwiczenia sobie a same ćwiczenia w miarę szybko mi upływają. Np. wczoraj od rana do 15 nie było mnie w domu, bo byłam w dwóch galeriach handlowych, najeździłam się autobusami z przesiadkami i byłam cała spocona, ale stojąc na przystanku i czekając na autobus powrotny myślałam o tym, że chciałabym już być w domu i zrobić swoje ćwiczonka :D:D obłęd jak dla mnie, ale pamiętam jak miałam tak, gdy odchudzałam się wcześniej. Po kilku tygodniach ćwiczeń "na siłę" nagle zaczęłam się niecierpliwić kiedy synek zaśnie na drzemkę żebym mogła poćwiczyć ;) Oby to był dobry znak... :]