Pod ostatnim wpisem dostałam zapytanie, czy w trakcie leczenia się z otyłości miewałam momenty zwątpienia, kryzysy, słabsze dni i jak sobie z nimi radziłam.
No cóż, oczywiście, że miałam. Ale każdy rozumie przez to zupełnie inny stan. U mnie najgorsze nadeszło zimą, kiedy już nie byłam otyła, ale miałam jeszcze dużą nadwagę, tępo spadku kilogramów spadło, było zimno, pochmurno, poziom libido stał się wprost proporcjonalny do poziomu słupka rtęci na termometrze, zmarła babcia, czekała mnie sesja poprawkowa z kilku przedmiotów, ciągle byłam w trasie i rozjazdach... Także nie wiązało się to bezpośrednio z odchudzaniem i wcale nie chodziło o to, że w słabszy dzień się opychałam żarciem i nie szłam na trening, bo wątpiłam w swoją wartość, siłę i powodzenie w osiągnięciu normalnej wagi. Wręcz przeciwnie, nie odpuściłam żadnego treningu, tj. bilans tygodniowy zawsze się zgadzał, ani nie miałam napadu obżarstwa poza zakładanymi w porozumieniu z trenerem cheatami (które same w sobie wyglądały rożnie, ale to dlatego, że jeszcze uczyłam się kontrolować moje "wilcze oczy").
Typowy fitnessowy kryzys dopadł mnie ze dwa razy. Za pierwszym siedziałam godzinę pod siłownią po treningu i zbierałam myśli układające się w przemowę, jakobym nie miała już przyjemności ze sportu i chciała odpuścić, ale bała się dojadać kalorii do końca, żeby broń Boże nie przytyć, a stąd przecież prosta droga do poważnych zaburzeń odżywiania. Powiedziałam o tym przyjaciółce, powiedziałam facetowi, powiedziałam trenerowi i wszyscy wspólnymi siłami przypomnieli mi, dlaczego to są głupoty, zanim w ogóle zdążyłam się poddać.
A teraz do sedna: dlaczego to są głupoty? Bo przecież nikt nie każe nam się odchudzać, nikomu nie powinno zależeć na tym bardziej, niż nam samym. W gubieniu kilogramów chodzi o zdrowie, o to, żeby jak najdłużej cieszyć się super życiem i dzielić radość z ludźmi, których kochamy i którym nigdy nie chcemy być balastem. Można zapłacić wielkie pieniądze za trenera, dietetyka, karnet, suplementy... Ale nikt i nic nie pomoże, jeśli nie zrozumiemy, że jesteśmy zdani sami na siebie w kwestii dążenia do celu, bo motywacja powinna wypływać z nas, a nie być poszukiwana gdzieś tam na zewnątrz, na instagramie, u obcych ludzi, w telewizji. Słabsze dni są naturalne, jesteśmy tylko ludźmi a nie herosami, aczkolwiek żaden słabszy dzień nie oznacza porażki. Oznacza tylko możliwość zmierzenia się z samym sobą i szlifowania charakteru. A zjedzenie pączka na diecie? To nie jest słabszy dzień, dziewczyny... To po prostu dodatkowe pół godziny na rowerze, albo odpuszczenie sobie ryżu do kurczaka I ŚWIAT KRĘCI SIĘ DALEJ!!!
jarzywo
26 września 2017, 18:46za ten wpis moja droga => Piękna i mądra, jak udało się tyle pomieścić w jednej dziewczynie? :*
Mileczna
18 lipca 2017, 09:47potrzebny był mi taki wpis :)
theSnorkMaiden
12 lipca 2017, 22:29Jestes bardzo mądrą dziewczyną...ja, osoba zaburzona mogę się tylko wiele od Ciebie nauczyć.
ka_wu
12 lipca 2017, 20:39Wow, dałaś mi do myślenia tym wpisem. Dziękuję:)))
flowerfairy
12 lipca 2017, 19:25Jesteś młodziutka a z tego wpisu aż bije po oczach dojrzałość i samoświadomość! Brawo! :) Do odchudzania trzeba dojrzeć, tak samo jak do wypracowania takiego podejścia jakie prezentujesz :)
tara55
12 lipca 2017, 19:06Bardzo słuszne przekonania.Dziękuję i miłego wieczoru życzę.:-)