Coś mnie napadło. Naprawdę. Wróciłam ze spotkania miłego z dziewczynami (sałatka + morze zielonej herbaty) dość wcześnie. Było po dziewiątej. Mąż zmęczony przysypiał przed telewizorem. Mały spał. Hmmmm... Co by tu zrobić? Wiem! Otóż wdziałam ledżinsy, buty do biegania, ciało oblekłam w warstwy trzy i pobiegłam przed siebie! Ciemno, zimno, pusto wszędzie... a ja pędzę!
No dobra, z tym pędem to przesada, bo moje tempo jest żółwie lub też ślimacze - jak kto woli. I tak naprawdę robię interwały bieg - marsz. Ale powiem Wam, że czułam się tak, jakbym leciała kilka centymetrów nad ziemią! Dodam, że było to moje - można powiedzieć - dziewicze bieganie, bo w zimie jeszcze nie próbowałam. I sprawdza się powiedzenie: JEDYNY TRENING, KTÓREGO BĘDZIESZ ŻAŁOWAĆ, TO TEN, KTÓREGO NIE ZROBISZ.
Dobranoc:)
Shibutek
19 lutego 2014, 13:34Dobre powiedzenie :D
Gabic11
6 lutego 2014, 20:08Świetna sprawa, podziwiam :-)
Vuzetka
5 lutego 2014, 23:21O widzisz, ,muszę spróbować. Ten na Twoim profilowym jest fajniusi :D
afteryourheart
5 lutego 2014, 23:06podziwiam, ja nie biegam zimą, boję się o płuca..
dietlora
5 lutego 2014, 23:00Lubię biegać zima:) temperatura miedzy +5 a -5 jest dla mnie idealna, i tez biegam wieczorem, pozdrawiam