Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Źle, źle i jeszcze raz niedobrze


Po pierwsze okazało się niestety, iż szacowana przeze mnie moja obecna waga wynosi nie 70 kg, jak przypuszczałam, ale już 73 kg. Alarm na ogarnięcie dupy więc bije tak głośno, że uszy puchną. A ja co? 2 dni diety, 2 dni obżarstwa. NO DOPRAWDY, przejęłam się widmem zatłuszczenia się na amen.
Ale koniec z tym. Patrzę na swoje tłuste uda, cellulit i wystający brzuch i przestaję myśleć: e, nie jest tak źle. BO JEST TRAGICZNIE. I nie wiem naprawdę, co ja sobie myślałam przez całe te wakacyjne miesiące. Nie wiem jak ja to robię, ale latem zawsze jestem najbardziej utyta, a zimą nie raz udaje mi się coś zrzucić i wyglądać jak człowiek, jak też było w tym roku.
Dobra, jebać. Założenia:
 - +/- 1500 kcal
 - zdrowe, pełnowartościowe wegańskie szamanie
 - warzyw i owoców tyle ile tylko się da
 - woda mineralna j. w.
 - przynajmniej 3 razy w tygodniu domowy trening zumby
 - 2-3 czerwone herbatki na dzień
 - goodbye kawo
 - goodbye piwerko i inne procenty (naprawdę okazyjnie, a nie że jak tylko najdzie mnie ochota na browar przed laptopem to lecę do sklepu)
 - dobrze by było nie jeść po 18; wiem wiem nie trzeba jeść kolacji tak wcześnie jeżeli się późno idzie spać ale jak kiedyś tak robiłam to efekty były zajebiste

Tyle chyba na ten moment. Od jutra się ogarniam, bez kitu. Liczę, spisuję, dbam żeby było dobrze. Tylko z ćwiczeniami może być przez najbliższe dni kiepa, bo jadę do domu. Ale żadnego obżarstwa tam i jak tylko wrócę, biorę się za wyciskanie z siebie siódmych potów. ZAKURWIE TEN CELLULIT JAK PSA!!!!