Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jak zostałem biegaczem. Część V: Podejście piąte -
wreszcie udane


Nie pamiętam już, co tym razem stanęło na przeszkodzie, ale kolejny rozdział tej historii zaczyna się półtora miesiąca później, gdy na 9 dni wyjechałem w góry. Jak pisałem na wstępie, wysiłek fizyczny zawsze był dla mnie dyskomfortowy, ale z jednym wyjątkiem, którym właśnie były forsowne wycieczki górskie. Lubiłem umiarkowanie przyspieszony puls i poczucie dobrego rozgrzania i zmęczenia. Każdego dnia zaliczałem wielogodzinną trasę, z której często schodziłem przy świetle latarki i nie zawsze bez przygód :) W każdym razie w tym czasie trochę się rozruszałem kondycyjnie (nazywanie tego wzmocnieniem po jednym tygodniu byłoby zaklinaniem rzeczywistości). Po powrocie do domu czułem głód wysiłku.

Wychodząc na pierwsze pourlopowe marszobieganie, czułem w nogach nieznaną moc. Jednocześnie miałem świadomość, że zbliża się kolejna jesień, a ja wciąż jestem tam, gdzie byłem rok temu – na drugim tygodniu planu marszobiegowego, w którym wykonuje się pięć trzyminutowych odcinków biegowych na zmianę z trzyminutowymi marszowymi. Widmo kolejnej porażki nie było jeszcze jaskrawe, ale należało je już brać pod uwagę. Więc wziąłem - i zrobiłem coś szalonego… Korzystając z powera w nogach, biegłem bez zatrzymania 35 minut, przeskakując z drugiego od razu na dziesiąty tydzień planu. Odrzuciłem drzemiące we mnie złe doświadczenia, przekonanie o niemożliwości tego, na co się porywam, a nawet zdrowy rozsądek, który powinien podsunąć obawę przed kolejną kontuzją. Po przebiegnięciu ponad pięciu kilometrów zatrzymałem się bardziej z rozsądku właśnie, bo zmęczony byłem umiarkowanie. Tego, co wtedy czułem, nie będę nawet próbował opisać. 21. wrzesień 2011 to kluczowa data mojego biegania. Od tego dnia wiedziałem, że skoro raz to zrobiłem, to nawet w razie ew. kolejnej przerwy potrafię to zrobić znowu. Mimo, że ówczesnego wyniku sportowego nijak nie można porównać do dzisiejszych, zawsze będę uważał, że to właśnie tamtego dnia zostałem prawdziwym Biegaczem. Niedługo potem wysłałem dziękczynnego maila do radnej Izy, której artykuł w lokalnej gazecie stał się kamieniem węgielnym mojego sukcesu. Bardzo się ucieszyła :)