Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jak zostałem biegaczem. Część VI: Podejście szóste


Tak, szóste podejście oznacza, że niestety była kolejna przerwa. Osłabione latami bezczynności plecy zaczęły tak szwankować, że w pracy zupełnie nie mogłem się skupić, co zaczęło mieć wyraźny wpływ na wyniki. Musiałem się poddać rehabilitacji, czemu towarzyszyła duża dezorganizacja życia i brak ochoty, żeby gdzieś tu jeszcze wciskać bieganie i ciągnąć kolejną srokę za ogon. Na tamtym etapie było ono dla mnie czymś ekstra, luksusem wymagającym czystych myśli i braku ciągniętego za sobą ogona niezałatwionych spraw.

Uporanie się z tym potrwało ponad pół roku. Na kolejny trening wyszedłem na początku czerwca 2012 roku, dźwigając rekordowe 83 kg masy ciała. Tym razem jednak szło gładko. Tylko pierwszy trening był ciężki, pomysł wykonania ciągłego biegu po tak długiej przerwie był chybiony i musiałem go porzucić, przechodząc w marszobieg. Ale już za drugim razem biegłem pełne 30 minut, pokonując 4 km.

Po 10 dniach odezwał się znów shin splint, jednak tym razem byłem już zahartowany niepowodzeniami i nie traktowałem go jako końca kolejnego podejścia, tylko jako przejściowy problem. Wznowiłem treningi od lipca, przebiegałem wtedy 6.5 km w ciągu 45 minut.