Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
byle do przodu


Spieszę poinformować, że żyję. Dawno nie pisałem, bo sytuacja była na tyle nieokreślona, że nie wiedziałem, co właściwie napisać. Ale spróbuję jakoś to ogarnąć, choćby dla siebie.

Kryzys trwa. Przede wszystkim kontuzje nogi i okolic pachwiny (to chyba mięśnie brzucha) okopały się na swoich pozycjach i ani myślą ustępować. Fizjoterapeuta po dwóch zabiegach rozłożył ręce i odesłał mnie do lekarza. Będzie trzeba zrobić diagnostykę. Znów czas, wydatki i zwalnianie z pracy. Ale nie ma wyjścia.

Postawiłem wszystko na jedną kartę i w sierpniu z bólem serca zaniechałem wszelkich porządnych treningów we wszystkich dyscyplinach, aby głupią niecierpliwością nie opóźnić rekonwalescencji. Drugim powodem były trudności obiektywne – nie było kiedy i jak (urlop z dzieckiem, nawał pracy w pracy i brak motywacji do czegoś innego niż bieganie). Uczciwie trzeba przyznać, że mogłem powalczyć bardziej aktywnie, ale zamiast tego siadłem na tyłku aby to przeczekać. Kopy zasłużone przyjmę z pokorą.

Niestety moja cierpliwość nie została nagrodzona, za to przytyłem ze 2 kg (wakacje nad morzem, gofry, lody – pod nieobecność woli walki sabotażyści chwilowo wzięli górę). Ale to jeszcze nie tragedia. W pewnym momencie jednak stało się jasne, że maraton w tym roku już stracony. Nawet gdybym dziś cudownie ozdrowiał, to byłbym z przygotowaniami miesiąc do tyłu, a właśnie tyle zostało do dnia zero. To była trudna decyzja, ale jedyna rozsądna. Debiut maratoński z niedoleczoną kontuzją to najgłupszy pomysł pod słońcem. Ale nie odpuszczam sezonu jesiennego całkowicie! Zależnie od czasu rekonwalescencji i powrotu do formy, chciałbym jeszcze powalczyć co najmniej o nową życiówkę w listopadowym Biegu Niepodległości. W końcu umówiłem się z Pati na wspólny start i chciałbym, aby był owocny. Muszę tylko wyleczyć te cholerne kontuzje.

W tej sytuacji aby nie pogrążać się bardziej, postanowiłem zobaczyć, co się stanie jeśli spróbuję biegać. Powrót był trudny, motywacja leży. W czwartek rano pobiegłem wolną dyszkę, w piątek wieczorem krótki marszobieg z siostrą, dziś rano już szybsza dyszka (5:15). Cały czas uważnie obserwując reakcje organizmu. Oczywiście widać spadek formy, objawiający się wysokim tętnem przy przeciętnej prędkości, ale to akurat można nadrobić w ciągu 4-5 treningów. Co ważne: lekko-średni (wg standardów sprzed przerwy) trening udaje się spokojnie dokończyć, ale o cięższym nie ma mowy. Porównałbym to do efektu „pamięci” w akumulatorku – od biedy działa, ale nie da się go już do końca naładować i można go już wsadzić tylko do pilota od tv. Czuję, że bieganie (lekkie) częściej niż co 3 dni spowodowałoby pogłębienie urazów. Tak więc uderzam na diagnostykę i dalszy serwis. Tymczasem będę dalej biegał lajtowo na podtrzymanie, za to dołączę rower i pływanie. Zobaczymy, czy ciało nie zaprotestuje i czy wyrobię czasowo. W pracy trudny okres, co mocno odbiera motywację do robienia czegoś innego, niż wrzucanie kolejnych nadgodzin aby się z tego szybciej wykaraskać. Ciężko się walczy na dwóch frontach naraz, ale cóż, raz nadwozie, raz podwozie. Selawi, byle do przodu. Jakoś z tego wyjdziemy.

  • dadlik

    dadlik

    27 sierpnia 2014, 16:44

    Nie jestem specjalistą, ale czytając Twój pamiętnik nasuwa mi się jedna, jakże wyraźna, myśl. U Ciebie wszystko było ok dopóki nie podkręciłeś tempa i nie zacząłeś mocniej trenować. Jak dla mnie, najwyraźniej Twój organizm mówi że na razie ma dosyć zwiększania obciążeń. Myślę, że powinieneś powrócić do "dawnego" trybu treningu.

    • strach3

      strach3

      27 sierpnia 2014, 17:18

      To moja główna hipoteza. Bezpośrednią przyczyną kontuzji był sprint na niedogrzanych mięśniach, ale prawdopodobnie ułatwiła to niepełna regeneracja, wynikła z kompresji kalendarza treningowego i zwiększania objętości - po prostu wtedy rośnie ryzyko takich wypadków.

  • curly.wirly

    curly.wirly

    26 sierpnia 2014, 08:01

    Podjąłeś najmądrzejszą decyzję jaką można było podjąć, nie będzie żadnych kopniaków karnych :P Dostaniesz potem, jak spadnie Ci motywacja. Twoje bieganie lajtowe jest dużo efektywniejsze niż moje normalne, co mnie nieco złości, ;) ale z pokorą przyjmuję to (znowu) do wiadomości. To mnie spada motywacja, że nie jestem taka szybka jakbym chciała być i chyba mam jakiś schyłek. Rzucam w diabły wszelkie plany treningowe, tylko mnie wkurzają z tymi wszystkimi wyliczeniami i cyferkami, bo zatracam to, co najbardziej kocham w bieganiu - poczucie wolności. No dobra, koniec marudzenia, chciałam jedynie życzyć szybkiego powrotu do formy i powodzenia a wyszło jak wyszło ;) Pozdrawiam :)

    • strach3

      strach3

      26 sierpnia 2014, 20:15

      Jednak mogłem więcej podziałać w kwestii tych ćwiczeń, których kontuzje nie wykluczały. Ale kompletnie nie miałem weny i z tego jestem niezadowolony. Niezbyt mi wychodzi toczenie ciężkich walk na dwóch frontach naraz, zniechęcam się.

    • strach3

      strach3

      26 sierpnia 2014, 20:16

      Jeśli chcesz biegać szybciej, musisz trening odpowiednio ukierunkować. Klepanie kilometrów jest potrzebne, bo robi bazę tlenową, ale bez mocniejszych akcentów doprowadza z czasem do "zamulenia", stagnacji. Podstawa to oczywiście przebieżki, biegi tempowe i interwały. Czasem (nie zawsze, ja długo nie musiałem) trzeba wyjść poza strefę komfortu. Z planami biegowymi już tak jest - albo leseferyzm, albo wyniki. Można próbować to pożenić szukając planu, z którym będzie Ci najbardziej po drodze. Albo zmodyfikować nieco plan, np. długie wybieganie robiąc po swojemu. Mnie osobiście bardzo się podoba bieganie wg planu, wykonywanie kolejnych zadań - może dlatego, że dostawałem naprawdę zróżnicowane. Choć na początku niespecjalnie sobie wyobrażałem, że mógłbym biegać "pod linijkę", wbrew temu na co mam w danej chwili ochotę.

    • curly.wirly

      curly.wirly

      26 sierpnia 2014, 20:44

      Ufff, no dobrze, biorę się w garść. Coś może znajdę, interwały są ok, jeśli nie muszę w pamięci i w biegu przeliczać km/h (mój pulsometr) na min/km (plan treningowy w endo). Ostatnio szlag mnie trafił :P No i oczywiście trafiłam na 2 spacerujące psy, które chyba są ludożercami. Poszukam jakiegoś innego planu, może opartego na %pulsu a nie tempie. Albo wreszcie kupię garmina. Bo szybko umiem biec, ale za krótko. No to do roboty, dzięki za kopa.