Witajcie. Powoli wracam do żywych. Trochę mnie nie było, co było niezamierzone. W tym czasie nic nie orbitrekowałam. Wszystko przez potężne zatrucie pokarmowe. Jak jesteście wrażliwi na takie tematy albo coś jecie to nie czytajcie dalej...
Wszystko zaczęło się w poniedziałek rano. Już mi było tak dziwnie. No ale zjadłam normalnie śniadanie - owsiankę z truskawkami i siadłam do pracy.
Z godziny na godzinę czułam się coraz gorzej... Taka ciężkość na środku brzucha... Myślałam, że to może jakieś gazy mi zalegają więc wzięłam espumisan. Nie pomógł i jeszcze zrobiło się niedobrze... Ratowałam się najpierw herbatą miętową, a potem podwójnym rumiankiem...
No i po nich nastąpiła kulminacja. Dobrze że pracuję z domu i już wtedy kończyłam. Oblały mnie zimne poty i złapały dreszcze. Jeszcze doszły zawroty głowy mega silne... Po ścianach doczołgałam się do kibla. I tam myślałam że zejdę. Jeszcze nigdy nie miałam rozwolnienia i wymiotów jednocześnie... tak, z braku wyjścia wymiotowałam prosto na podłogę.
Nie wiedziałam co robić bo nigdy tak nie miałam. Zawsze uważałam, że mam silny żołądek, mogłam jeść wszystko i dużo i nic mi nie było. Zadzwoniłam do męża co robić, jakiś SOR czy co. Powiedział mi że to pewnie zatrucie pokarmowe i żebym poczekała.
Łącznie wymiotowałam w ciągu dnia 4 razy... Ostatni raz wymiotowałam 10 lat temu, więc taka kulminacja mnie zniszczyła. Było mi mega niedobrze, słabo, dreszcze, ogromny ból brzucha.
Prawdopodobnie to przez te cholerne krewetki. Mąż przeczytał, że niektóre osoby mają po nich silną alergię pokarmową. Ja nigdy wcześniej nie jadłam krewetek. Naszło mnie na nie przez to, że przez 2 tygodnie codziennie jadłam prażynki krewetkowe z biedry (mają 24% krewetek niby) i bardzo mi smakowały. A potem zobaczyłam w biedrze całą lodówkę krewetek. Naczytałam się jakie to zdrowe, jakie wspaniałe na diecie bo same białko i omega-3... No i w końcu kupiłam. Dobrze że tylko jedno opakowanie. Dla ułatwienia wzięłam już obrane, oczyszczone bez głowy i w ogóle gotowane, bo czytałam że trzeba je obierać i wyciągać gówna a nie umiem więc na pierwszy raz chciałam sobie ułatwić. Kosztowały 20 zł za parę sztuk więc myślałam, że to produkt premium... A że były gotowane to myślałam że to jeszcze lepiej bo wszystkie bakterie unicestwione... Wrzuciłam tylko na rozgrzaną oliwę do zrumienienia... No i następnego dnia kuchenne ewolucje. Teraz wiem że to był produkt najgorszego sortu, pewnie z Indii i hodowane w Gangesie, a że nie miały głów to już na bank były zepsute. Czytałam że hodowcy tak robią, żeby zarobić. Zepsutym odrywają głowę i sprzedają.
Najśmieszniejsze że mężowi nic nie było, tylko miał lekkie ćmienie na żołądku. Ja następnego dnia wolne z pracy, bo z bólu brzucha nic nie spałam, przez całą noc się męczyłam i nie mogłam ułożyć... Jako że wolne w domu to jak to ja wzięłam od razu po wstaniu zaczęłam myć naczynia... Noszę zawsze opaskę garmina bo liczy kroki. I po 3 talerzach czuję że coś nie tak, strasznie mi się zrobiło gorąco, usiadłam, patrzę na opaskę, a tam tętno 130... Przy myciu naczyń... To na orbitreku żeby mieć takie tętno muszę się nieźle napocić, wręcz biec, a tu przy zwykłym staniu przy zlewie i ruszaniu rękami mi skoczyło! Wystraszyłam się i resztę dnia już odpoczywałam... Na koniec dnia opaska pokazywała mi ponad 300 spalonych kalorii aktywnych, a mój cały ruch tego dnia to było 1600 kroków, robionych z kanapy do kibla... Jak tylko się ruszałam moje tętno szaleńczo rosło. A w spoczynku spadało nawet do 47...
Przeczytałam że to może być przez odwodnienie bo w dzień zatrucia nie byłam w stanie nic pić, bo nawet na myśl o wodzie chciało mi się wymiotować. Drugiego dnia już przynajmniej ta woda mi wchodziła więc zaczęłam uzupełniać płyny. Piłam jak najwięcej. Dieta wchodziła w grę tylko lekkostrawna i w minimalnych ilościach rozłożonych na wiele posiłków co 2 godziny. Było mi niedobrze, ale musiałam jeść bo jak załączał mi się głód to było jeszcze bardziej niedobrze. Mąż mi kupił jakieś biszkopciki, chrupki kukurydziane i bananki. Gotowałam sobie ryż z jabłkiem i marchwiankę. Bułeczka z dżemem bez masła. Dieta jak w dzieciństwie normalnie... I tak przez kilka dni.
Dieta lekkostrawna, jakkolwiek dobra dla żołądka, jest mało odżywcza i słaba dla osób ze skokami cukru. I jest monotonna, pszenno-kukurydziana i cholernie słodka. Przez nią nabrałam awersji do słodkiego smaku. Jako że już od 2 tygodni nie jadłam słodyczy, wszystko wydaje mi się za słodkie. Biszkopty, obrzydliwie słodkie aż mnie po 2 już mdli. Banany - aż dziwne że to występuje w naturze. Są ohydne i więcej niż pół nie mogłam zjeść.
No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Stanęłam dziś na wadze a tam..76,35 kg! W 5 dni poleciało 2 kg i nie jest to sama treść pokarmowa bo treść pokarmowa nadal siedzi w moich jelitach bo padły na tej klajstrującej diecie lekkostrawnej i się nie załatwiam już od tego przeczyszczenia przy zatruciu. W brzuchu się zmierzyłam, spadło aż 3 cm! Na twarzy schudłam, mąż mi mówił, że mam bardziej pociągłą twarz i jestem jakaś drobniutka.
Mimo wszystko nie polecam zatrucia jako sposobu na odchudzanie bo czuję się nadal słabo, mam tętno 55 i nie wiem czy czegoś mi to nie uszkodziło... Mam tą cholerną tężyczkę czyli zaburzenia elektrolitowe. Wczoraj przy myciu wypadła mi masa włosów... Teraz będę się starała by moja dieta była maksymalnie odżywcza (czyli ile dam radę bo nie dam rady jeść 100% zdrowo). Jeszcze nie jem normalnie, nie mogę jeść na raz za dużo bo szybko się żołądek zapełnia i czuję ucisk. Wczoraj dopiero ostrożnie wprowadziłam chudy nabiał, dzisiaj na obiad kurczaka pieczonego, no i kiszonki żeby ruszyć jelita. Przez następny tydzień będę się skupiać na odżywianiu i urozmaicaniu diety. Nie będę liczyć kalorii. Orbitrek na razie out - nawet nie wiecie jak mi przykro że nie będę miała ciągłości w treningach. Tak mi dobrze szło, a teraz mam zadyszkę przy chodzeniu do kibla. Zerowa kondycja.
Krewetki idą w odstawkę na zawsze. Nawet miłość do prażynek krewetkowych przeszła mi bezpowrotnie. Oddam mężowi. Wracam do starych, dobrych cheetosków. Kupiłam dzisiaj po dużej paczce każdego smaku. Tak, niezdrowe, ale dla mnie to jedyny produkt spożywczy, który pobudza moje leniwe jelita. No i jakieś comfort food muszę mieć, nie dajmy się zwariować.