Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
24 dzień orbitrek i ważenie


Witajcie. A jednak byłam w deficycie, bo waga dziś pokazała 75,6 kg. To aż 0,9 kg mniej w stosunku do ostatniego tygodnia, co mnie bardzo cieszy. Jeszcze tylko 2 kg dzieli mnie od "normalnego" BMI i utraty nadwagi. Normalnego w cudzysłowiu bo to nadal będzie za dużo, ale przynajmniej będę już po tej bezpieczniejszej stronie dla zdrowia...Prognoza osiągnięcia celu 60 kg przesunęła się z 27 września na 22 września.

Nie ukrywam, że było to trochę dla mnie zaskoczenie, bo przez ten tydzień jadłam całkowicie intuicyjnie i nie miałam momentów, żebym chociaż na chwilę poczuła się głodna, bo jadłam 4 posiłki dziennie. Nie jadłam też w 100% czysto, prawie codziennie wlatywały cheetosy i piłam to słodkie kakao z mlekiem. Oraz tosty. Z drugiej strony codziennie orbitrekowałam i robiłam te 6-7 tysięcy kroków.

Normalnie tak mnie to uskrzydliło, ten kolejny sukces. Już tylko 0,6 kg brakuje mi do pierwszego celu 75 kg i nagrody! Jak dobrze pójdzie, to mogę to osiągnąć w tydzień, co jest motywujące.

W nagrodę zjadłam dzisiaj pizzę na obiad. Żartuję, to nie była żadna nagroda za schudnięcie, tylko mąż zapragnął tak uczcić Walentynki. Z jednej strony nie chciałam zamawiać tej pizzy, z drugiej chyba trochę chciałam, bo dość szybko uległam. Dzięki temu odkryłam, że nie mam potrzeby jak na razie jeść takiego żarcia. Zamiast wielkiego wow i ulgi poczułam właściwie rozczarowanie. Pizze zamówiliśmy 3 małe różne i w zasadzie żadna nie powaliła mnie smakiem, a te ociekające tłuszczem kawałki wzbudzały we mnie trochę przerażenie. Zjadłam po jednym kawałku każdego rodzaju pizzy i w sumie na tym chciałam skończyć, ale mąż powiedział "No co ty, nie żartuj sobie" i zjadłam jeszcze jeden kawałek. Oczywiście żałowałam, bo poczułam się mega ociężała i z lekka było mi nie dobrze, mój żołądek już chyba nie daje sobie rady z takim tłustym żarciem. Naprawdę wolałabym zjeść mój standardowy obiadzik z kaszy, warzyw i twarogu. No ale plus jest taki, że mam nauczkę: nie ma co się napalać na to niezdrowe żarcie, bo wcale nie jest jakieś wspaniałe.

Mam też takie przemyślenia, że wolałabym świętować w jakiś inny sposób, niż jedzeniem. No tak jakoś się utarło, że u nas (mówię ogólnie, wiem że są wyjątki) świętuje się właśnie żarciem. Kiedyś może to miało sens, jak ludzie nie dojadali na co dzień, ale teraz, gdy wszystkiego jest pod dostatkiem, nie jest to nic nadzwyczajnego. Jeszcze te wszystkie święta wpływają jakoś tak.... luzująco na dietę. Bo po co w ogóle zaczynać dietę, jak zawsze będzie jakiś przerywnik. Co ciekawe, czytałam gdzieś że ludzie nie tyją wcale najwięcej w okresie Bożego Narodzenia, tylko właśnie w okresie przedświątecznym, bo ta atmosfera skłania do konsumowania przysmaków. Mam wrażenie, że podobnie jest w lutym, gdy zbliża się widmo Tłustego Czwartku. Już tydzień temu czytałam artykuł o tym, która cukiernia ma najlepsze pączki, a przecież w tym roku to święto jest wyjątkowo późno. No i czy po takim artykule nie chce się tego pączka już teraz?

Wracając do pizzy, żeby nie zatracić mojego pięknego wyniku na wadze, zjadłam dzisiaj skromne śniadanie - 1 tosta i jabłko. Potem poszliśmy z mężem na 40-minutowy spacer. Spaliłam nieźle kalorii bo chodziliśmy po dość górzystym lesie. Potem zakupy w biedrze. Ostatnio robimy jedne duże zakupy tylko raz w tygodniu, a nie jak wcześniej, że 3 razy byliśmy w tygodniu, a czasem nawet częściej. I to mi się podoba, bo nie muszę tak często walczyć z pokusami, które są już powystawiane na samym wejściu. Kupiliśmy masę zdrowego jedzonka. Zachęciłam męża żeby jadł więcej warzyw bo ostatnio u niego z tym było średnio. Jedyny grzech to serowe nachosy, ale to przez telewizję. Rano do śniadania oglądaliśmy Galileo i tam pokazywali produkcję nachosów i obojgu nam od razu się zachciało kupić. Jeszcze nie jadłam, leżą zamknięte w opakowaniu.

Wieczorem dałam czadu z orbitrekiem, spaliłam jeszcze więcej kalorii niż wczoraj (230) i moje tętno dochodziło nawet do 150. Już nie chodzę na samej jedynce, zwiększałam sobie poziom ciężkości treningu do 4. I teraz czuję zakwasy tu i tam, których już dawno nie czułam. Garmin pokazuje, że mam się 20 godzin regenerować po tym treningu.

Kolację sobie raczej odpuszczę, bo po tak obfitym obiedzie jeszcze mnie trzyma i nie mam w zasadzie ochoty nic jeść. Piję tylko kakao słodkie, bo boję się spadków cukru. No jednak mam  długą przerwę po posiłku bo już 7 godzin. Ale taka pizza co zjadłam mogła mieć nawet 1400 kalorii, sprawdzałam w necie (takie ogólne wyliczenia bo do tych zamawianych pizz nie ma) i 1 kawałek może mieć aż 365. Co prawda specjalnie wybierałam mniejsze kawałki, ale wolę dmuchać na zimne i już nic nie jeść. Z samej aktywności spaliłam już 530 kcal więc dziś będę mieć spalone łącznie ze spoczynkowym prawie 2400 kalorii, więc myślę, że i tak będzie deficyt.

W ogóle śmieszne, ale dzisiaj krzyczałam przez sen i dobrze pamiętam czemu. Śniło mi się że byłam w jakimś publicznym kiblu, gdzie stoją rzędem kabiny. I ktoś mi nagle zaczyna szarpać te drzwi. Ja krzyczę zajęte, zajęte a ta osoba nie odpuszcza. I w końcu drzwi puściły i jakaś baba mi wlazła do toalety a ja się na nią zaczęłam drzeć i darłam się tak, że obudziłam męża i siebie. Mąż zaczął mnie szturchać i się pytać, Kochanie, co się stało itp. a ja że nic, bo chciałam dalej spać. No nie przytrafia mi się takie coś normalnie. Chociaż sny mam mega realistyczne i czasem straszne.

Dzisiaj nie było drzemki, to chyba pójdę wcześniej spać. Już mnie w zasadzie muli. Uciekam.

  • aga.insulina

    aga.insulina

    15 lutego 2025, 22:57

    Bardzo pozytywny wpis. Serio. Pizza nie robi się straszna - jeśli ewidentnie wiesz co robisz … i wiesz że te kalorie wypadałoby spalić. Wtedy nie ma wyrzutów a jeśli są to wybaczalne. Orbitek daje ci spalić 200kal w ile? 10min czy godzinę? Pytam z ciekawości.

    • Tetania

      Tetania

      16 lutego 2025, 18:49

      Chodzę zawsze pół godziny. Ostatnio intensywniej i na większym obciążeniu. Dzisiaj udało mi się spalić prawie 300 kcal w 30 min, ale przesadziłam