Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
są dni kiedy....


... nic mi się nie chcę.  Kiedy mam ochotę po pracy zaszyć się z książką i cały wieczór poleniuchować.  Tłumaczę sobie że " nic się nie stanie jak dziś nie poćwiczysz. dobrze jest czasem zrobić sobie przerwę" Jednak tuż przed 20.00 odkładam ksiązkę, włączam Chodakowską i... nienawidzę jej przez kolejne 45 minut. Właściwie złość powinna być skierowana na mnie. Nie na nią. Cóż ona jest winna temu że ja nie potrafię zrobić wszystkich ćwiczeń z killera tak precyzjnie jak powinnam? Nic. Winna jestem ja sama. Nikt inny.  I właśnie to poczucie winy nie pozwal mi odpuścić. Dopiero po zakończeniu ćwiczeń czuję ulgę.  Jakbym dokonała czegoś niemożliwego. Może tak jest? może nie.... Nie ważne.  Najważniejisze żeby być z siebie zadowolonym. Wtedy świat jest piękniejszy