Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
jejuchna


Proszę Państwa tandadadam.... na wadzę dziś rano po porannej toalecie wybiło śliczne 62 kg. I właściwie nic takiego się w zitkowym życiu nie wydarzyło co by spowodowało spadeczek. Od jakiegoś czasu nie obżeram się wieczorami, ale nie wspomnę o popcornie do filmów czasami. Od jakiegoś czasu zumba raz na tydzień, ale nie wspomnę o totalnym lenistwie i co drugi weekend porządna wyżera na mieście ( a to za sprawą studiów i 1,5 h przerwy między zajęciami). A co najważniejsze i tu jest główny winowajca - psiak zamieszkał z nami w domu. Jest malutki (no teraz już nie bardzo) ma malutki pęcherz wiec co chwilkę trza z nim biegać. Na kupkę psinka piszczy już pod drzwiami ale sikuuu to gdzie popadnie heh.

Tak więc możliwe że godzinne spacery dzienne z moim nowym lubym robią swoje nie wiem? Oby teraz nie zaprzepaścić osiągnięć i nie spocząć na laurach. W sumie mam dylemat czy aby nie zmniejszyć ciutkę kalorii, lub zrezygnować z dość częstych w mym życiu bułeczek, a może dodatkowa aktywność. No bo trza wpędzić maszynę w ruch i rozbujać brzuszek. Bo jak stanie to nie daj bożena się jeszcze cofnie.(waga)

A teraz trochę mniej entuzjastycznych wieści - tracę pracę. Tracę bo w sumie jeszcze tu siedzę, ale nikt, dosłownie NIKT, w całym tym burdelllo bum bum, nie jest w stanie mi powiedzieć do kiedy mam się stawiać w pracy. No nie wyobrażam sobie, że przyjdę a oni mi dryndną że w sumie powinnam siedzieć już dziś w domu. Niestety ma zacna umowa nie przewiduje okresu wypowiedzenia - uroki umowy zlecenia. Moje dni obecnie wyglądają tak samo i w zitkowym szaleństwie przeglądam oferty pracy, wysyłam cv nawet tam gdzie moje doświadczenie dupy warte, ale w liście płaszcze się jak mój pies na widok świńskiego ucha. ahhh katastrofa.

Pozdrawiam
Zitka vel poszukująca zatrudnienia