I tak, jest piękna lipcowa sobota, a ja siedzę w robocie i to na własne życzenie, w sumie i tak nie miałabym co robić, lepsze siedzenie w pracy niż opierdzielanie się w domu, bo wiem, że tam nic bym nie zrobiła, a tu przynajmniej coś sobie porysuję.
Wczorajszy wypad do knajpy udał się w 100% jeśli chodzi nie tylko o towarzystwo,ale też o dietę, bilans:1litr wody niegazowanej z cytryna, ale jest ciężko, oo zgrozo i to jak, tak bez piwka, początek spoko, ale jak już każdy łapie fazę, to jednak na ile byłoby się duszą towarzystwa, trudno jest się dostosować:)) A zapomniałam, że dietowo jednak nie na same plusy, bo przez wczorajszą fasolę o nazwie"możesz mnie pokroić, ja za jasną cholerę się nie ugotuję"nie zdążyłam zjeść obiadu.
Co do ważenia.Chyba powinnam się zważyć.Ale boję się,nie chcę wiedzieć,że po tygodniu nic się nie zmieniło,chyba by mi to odebrało motywację,którą jeszcze mam. Z drugiej strony widzę,że coś się zmienia, nawet jeśli nie chodzi o wygląd to o samopoczucie, w końcu o moje zdrowie tu przede wszystkim chodzi i he o zdrowie mych nienarodzonych dzieciorów i jakbym stanęła na wadzę i zobaczyła 100KG!!! w dół ła ła łi ła hehe
Zresztą dopadł mnie okres, więc nie ma na razie póki co się bawić w odważnik
Pozdrawiam Was wszystkie lekkostrawnie
Arnodike
9 lipca 2011, 23:12mnie tak zawsze tato motywuje. No i "zgub zady" ;-)
Bluetower
9 lipca 2011, 11:56witam, walcz o siebie, naprawdę trzeba sobie pomóc :) pozdrawiam i trzymam kciuki.