Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem nauczycielką, mamą trójki maluchów. Od kilku lat bezskutecznie walczę z nadwagą. Od 2 lat leczę niedoczynność tarczycy. Może tym razem się wreszcie uda?

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 35490
Komentarzy: 320
Założony: 16 kwietnia 2010
Ostatni wpis: 19 stycznia 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Pulherina

kobieta, 42 lat, Poznań

158 cm, 81.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: 60 kg do wakacji

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

19 stycznia 2020 , Komentarze (1)

   Latka mijają, a u mnie się nic nie zmienia. No, poza wagą- tyję na potęgę. Dobiłam o 79 kg i się przeraziłam. Kupowanie nowych ciuchów to dla mnie od kilku lat katorga. Nienawidzę oglądać siebie w sklepowych lustrach. I nic na mnie nie pasuje, więc prawie zawsze wracam do domu bez ciuchów, po które pojechałam. I kończy się standardowo- przeryczanym wieczorem. 

    Miałam epizod medyczny- zaliczyłam na NFZ poradnię zaburzeń metabolicznych i dietetyka, ale ponieważ moje wyniki badań są OK, to niczego sensownego nie usłyszałam. Wszystko co już wiem- 2 l wody dziennie, dużo warzyw i ruchu. Ale ja jestem tą mamą z mema:

Dzień matki

   Ale...nie przytyłam wczoraj, nie schudnę jutro. Czas się brać za siebie, zanim waga pokaże koszmarne 80 kg! Dzisiaj 77,8, więc zawsze coś. 11 dzień na poście przerywanym. Początek był koszmarny- ciągły ból głowy i burczenie w brzuchu. Od kilku dni jest ok, Ba, nawet nie bardzo chce mi się jeść. Nie rusza mnie to, że moja rodzina je po 17, kiedy ja już tylko piję wodę. Duuuuużo wody :) Jeszcze trudno mi podać jedzenie dzieciom w tym czasie, ale dwa razy dałam radę. Jem dużo mniej.

   Na czym to polega? Jesz tylko przez 8 godzin na dobę, potem przez kolejne 16 pościsz. Ja zapijam wtedy głód wodą. Myślałam, że nie dam rady, ale jest do przeżycia. Na razie ok.2 kg mniej. Idę po więcej :)

6 kwietnia 2019 , Komentarze (3)

Minął tydzień od nowych postanowień. Nie było aż tak ciężko jak przypuszczałam. Wypracowałam sobie kilka nowych sposobów, które ułatwiły mi przeżycie tego tygodnia:

- za każdym razem, kiedy myślałam, że nie dam rady i chciałam się na coś rzucić, zmuszałam się do wyobrażania sobie, że jestem na plaży. To pomagało :)

- starałam się nie jeść po 18, a głód zapijać wodą. Dwa razy nie wyszło, bo byłam serio bardzo głodna.

- każdy moment, kiedy "coś za mną chodziło" zapijałam wodą

- chęć na przekąskę zwalczałam biorąc się za porządki

Dzisiaj na wadze kilogram mniej i po kilka cm mniej w brzuchu, biodrach i udach. Liczyłam na 2 kg, ale cieszę się z tego, co mam. I walczę dalej :)

30 marca 2019 , Komentarze (2)

Dziewczyny, dziękuję Wam za konstruktywne komentarze. Ze wszystkim się zgadzam. Niestety, teoria jest łatwiejsza niż praktyka. Mimo to, postaram się, żeby tym razem mi się udało. Motywacja jest- komunia syna za półtora miesiąca. Chcę wyglądać chociaż trochę lepiej niż teraz. Jest dramat, niestety. Chyba połączę dietę zupową na ile dam radę z liczeniem znowu kalorii. Jeśli nie dam rady z zupami któregoś dnia (dzisiaj dałam radę i czuję się lekko i jest OK), to przynajmniej będę kontrolować kalorie. To chyba najsensowniejsze rozwiązanie dla mnie na razie. 

   Muszę  się też zacząć ruszać. Zaczynam od jutra, bez wymówek. W sumie to zaczęłam trochę w tym tygodniu (60 brzuszków plus kilka innych ćwiczeń), ale to za mało. Muszę na to wygospodarować chociaż z 20 minut każdego dnia. Może potem uda mi się wrócić do biegania. Dużo mi to dawało, ale musiałam przerwać ze względu na ciążę. Potem waga poleciała mocno w górę i bałam się o stawy. Może do ćwiczeń uda mi się dorzucić długi wieczorny spacer z psem. Jeśli tylko uda mi się wydłużyć dobę :D

Dobranoc! Czas iść spać, skoro zaraz zmiana czasu :)

30 marca 2019 , Komentarze (7)

   Wracam jak córka marnotrawna. Bardzo marnotrawna. Nie było mnie tu prawie przez rok. Co się zmieniło? Zamiast zobaczyć wreszcie wymarzoną szóstkę z przodu, zdecydowanie bliżej mi do ósemki. Waga: 78 kg ciągnie się za mną od kilku miesięcy i na razie nic nie działa. Żeby było zabawniej (choć wcale nie jest!) centymetrów przybyło mi tylko od brzucha w dół. Talia i wzwyż te same wymiary co rok temu. Dołujące. Czemu to nigdy nie chce iść w cycki????

    Dałam ciała przez ten rok. Nie, żebym sobie zupełnie odpuściła. Walczyłam, ale bezskutecznie. Prawdopodobnie mam insulinooporność (wskaźnik HOMA ponad 5, ale badanie zrobiła mi babka dopiero po wypiciu glukozy, na czczo nie chciała zbadać poziomu insuliny) i stąd problemy ze zrzuceniem nadbagażu. Ale mojej winy też w tym bardzo dużo i dobrze o tym wiem. Muszę powtórzyć badanie krwi, bo pani laborantka dała ciała (lekarz już zapowiedział, że ja ochrzani). Odmówiła mi wykonania badania, bo według niej takiego nie ma. I muszę iść je powtórzyć gdzie indziej, bo zrobiła mi tylko część. Ale 2 siniaki na pamiątkę zostawiła.

     Za półtora miesiąca komunia syna. Chciałam wyglądać ładnie i szczupło. Walka z czasem trwa, a waga ani drgnie. W styczniu dobiłam do 80 kg, ale udało mi się wrócić do 78. Sukces? Nie sądzę. Raczej porażka na całej linii, że zarejestrowałam się tu z wagą 64 kg, żeby schudnąć i po kilku latach walki dobiłam do 78 kg. Teraz te 64 kg to niedoścignione marzenie!

     Ale to moja wina. Jem za dużo, za często i o zbyt późnych godzinach. Zajadam smutki (a tych u mnie sporo) i mało się ruszam (czyt. praktycznie wcale). Dwa tygodnie temu miałam mieć wreszcie wizytę w poradni zaburzeń metabolicznych (moja siostra je tak jak ja, ma trójkę dzieci i jest chuda jak niteczka!!!, więc coś ze mną nie tak). Wizyta przełożona na połowę kwietnia. Czyli nadal czekam. 

    Póki co, muszę zrobić cokolwiek, żeby waga zaczęła spadać. Od stycznia ani drgnie. Od wczoraj chciałam wrócić do zupkowania, ale pokonały nie pierogi leniwe. Do obiadu się świetnie trzymałam. Podając obiad rodzinie, poległam :( Mam nadzieję, że dzisiaj pójdzie mi znacznie lepiej. Z drugiej strony, konieczność odmawiania sobie normalnego jedzenia jest dla mnie torturą. Czuję się chodzącą porażką....

28 kwietnia 2018 , Skomentuj

    Dzisiaj waga była łaskawa- 70,8. To już mały krok do 6 z przodu. NIe wiem tylko, czy to się uda w weekend majowy, skoro jutro w planie grill :) Ale warto spróbować. 

   Nie udało mi się przejść w 100% na zupki. Nie mam na to czasu. Za to jem zdecydowanie mniej. Na razie muszę o tym cały czas myśleć, ale liczę, że kiedyś to zacznie wychodzić mi samo. Staram się też nie dopuszczać do uczucia głodu. Nie jest to raczej klasyczne 5 posiłków dziennie, ale są w miarę regularne. Widzę już też pierwsze efekty (oprócz spadku wagi)- w środę miałam w garnku sporo zupy z poniedziałku. Nie chciało mi się jej wekować, a szkoda było ją zmarnować. Więc zjadłam pełne dwie miski. Myślałam,że pęknę....Jedząc mnie miałam już wyrzuty sumienia i ogromne poczucie, że robię źle, ale wiecie...zupa gulaszowa była bardzo kusząca.... Ale wspomnienie bólu żołądka zostało i do końca tygodnia bardzo się pilnowałam.

  Przypomina mi się też często zdanie, który mówił mi zawsze mój tata- " jedz tyle, żebyś nie była głodna, ale żebyś nigdy nie czuła się najedzona do końca". I chyba coś w tym jest. Wczoraj nie miałam czasu zjeść obiadu, więc na szybko, żeby nie paść z głodu zjadłam dosłownie 3 łyżki rosołu z kluskami. Wystarczyło mi to na 2 godziny. Potem znowu podjadłam tylko kilka łyżek i po kolejnych 2 godzinach zjadłam wreszcie całą porcję, ale niedużą. Nie czułam się ani głodna, ani w pełni najedzona. Zaczyna mi być z tym dobrze.

     Zauważyłam też, że to wszystko, co doprowadziło mnie do otyłości, działo się w mojej głowie. Teraz nie jest łatwo zrzucić zbędne kilogramy, ale może gdybym to wiedziała kilkanaście lat temu, teraz nie miałabym tego problemu? Na pewno błędem jest zajadanie smutków. Teraz, kiedy się łapię na tym, że jestem zła, albo smutna i chcę coś zjeść, biorę się za sprzątanie. Na pewno wyjdzie mi to na dobre, jak tylko wypracuję sobie ten nawyk i zacznę to robić nieświadomie. Poza tym, kiedy coś mi smakuje, zamiast delektować się smakiem, jem jak najszybciej i jak najwięcej. Głupia ja!!! Nigdy więcej! Muszę zmienić myślenie, bo nie chcę być niewolnikiem jedzenia. A myślałam zawsze, że nie mam żadnych nałogów :) 

   Idę celebrować długi weekend. Plany są dobre- najpierw sprzątanie, żeby się milej odpoczywało, a potem już same przyjemności :)

Miłego weekendu!

21 kwietnia 2018 , Komentarze (2)

     Kilogram więcej. No nie będę się załamywać przecież. Tyle było niepowodzeń, że jedno kolejne mnie nie załamie. Trudno. Były lody w maku (półtorej godziny w samochodzie w pełnym słońcu ...), były koktajle owocowe, było i ciasteczko owsiane. No i trudno. Było też dużo zup. Jeszcze nie tyle, ile powinno, ale w tym tygodniu będzie lepiej. Może mój organizm zaczął od oszczędzania tkanki tłuszczowej i odkładania jej na gorsze dni, bo kalorii spożywałam w sumie niewiele. Od trzech dni wróciłam do aplikacji Fat Secret i wiem, że tylko lekko przekraczam dziennie 1000 kalorii. To chyba za mało, chociaż ani razu nie czułam się głodna. Dzisiaj w planie bardziej kaloryczna zupa- gulaszowa. Do tego będzie lżejsza brokułowa i pomidorowa z lanymi kluskami. Jutro rosół, to też kalorycznie plus reszta tłustej gulaszowej. Program mi sugeruje 1700 kalorii dziennie i spróbuję dobić chociaż do 1500. Ale nadal zupkując. 

   Dobrze się czuję jedząc zupy. Na razie nie brakuje mi chleba, a to zawsze było dla mnie najgorsze. Nie czuję też potrzeby takiego podjadania wieczorem. Doceniam pozytywy :)

    Do wakacji niby jeszcze trochę czasu zostało, ale niebezpiecznie zaczął się kurczyć. A ja tak bardzo nie chcę się w tym roku znowu chować cały czas za parawanem.....

7 kwietnia 2018 , Komentarze (2)

    Znowu dobiłam do 71,5 kg. Trudno. Kilka dni temu było 68 po ciężkiej jelitówce, więc na razie dałam sobie taryfę ulgową. Bez przymusu, ale staram się wrócić do zupek. To jednak była dla mnie najlepsza dieta. Mąż mi wczoraj kupił termos do zupek, to będzie trochę łatwiej, jak czekam na dzieci pod szkołą muzyczną :) Energia też powoli wraca, więc może uda mi się wrócić do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. 

    Ta zima i przedwiośnie były dla mnie koszmarne. Zero czasu dla siebie, brak słońca, ciągłe zmęczenie fizyczne i psychiczne, poczucie, że wszystko jest na mojej głowie, co powodowało stres i ciągłe kłótnie z mężem. Idealnie nadal nie jest, ale idzie zdecydowanie ku lepszemu. Pracuję nad moją głową (nie przejmować się sprawami, na które nie mam wpływu, nie przeżywać w kółko starych spraw, myśleć pozytywnie), mam w planie ogarnąć bałagan w domu (bo bałagan w domu= bałagan w głowie), gotuję zupki (rodzina mi je regularnie wyjada :)) i staram się uwierzyć, że jeszcze mi się kiedyś uda zrzucić zbędny balast kilogramowy. Cel jest jasny- nie zabierać tyle tłuszczu na wakacje :) Wszyscy w mojej rodzinie są szczupli i tym bardziej jest mi ciężko wyjść na plażę. Poza tym chcę wreszcie znowu zawiązać buty bez zadyszki, kupić ubranie w rozmiarze 38 i wyglądać w nim dobrze, podobać się sama sobie :)

   A jakie u Was postanowienia wiosenne?

13 stycznia 2018 , Komentarze (2)

Hm, już nawet nie potrafię zliczyć, która to moja porażka. Dzisiaj na wadze 69,8. Nie ważyłam się chyba od października. Nie miałam czas na dietę, ćwiczenia. Jestem ciągle  w biegu. To mój pierwszy wolny weekend od 7 tygodni!!!! Pierwszy od tego czasu, który spędzam w domu i nie mam gości. Czyli jest wreszcie czas na odpoczynek, gotowanie, sprzątanie. Był też bardzo leniwy poranek i śniadanie do łóżka od synka. Mimo to, nastrój podły. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Po prostu mi dzisiaj źle. Mimo to, cieszę się, że nie dobiłam znowu do 70kg. Wiem, wiem. To złudzenie bo te 200 g to pryszcz. Ale jednak, magiczna granica nie została przekroczona, a na dzisiaj zaplanowałam sobie powrót do diety. Więc uff,  ze w porę. 

Do wakacji jeszcze daleko, więc to mój cel- 55 kg. Małymi kroczkami, bez drastycznych kroków. Wracam do zup, bo to był dla mnie strzał w dziesiątkę. Niestety, zajęcia dodatkowe dzieciaków to mój strzał w kolano- wiecznie robię za szofera. No, ale czego się nie robi dla dzieci. Muszę zainwestować tylko w dobry termos na zupki i będzie ok. Wierzę, że dam radę. Znowu w to wierzę..... 

14 października 2017 , Skomentuj

Liczyłam po cichu, że uda mi się dzisiaj dobić do 65 kg, ale miałam jajeczkowanie i poczłam w drugą stronę- 68,4. No i co? Trudno. Nie będę ryczeć przecież. Centymetrowo prawie identycznie jak ostatnio i 36% zamiast 35%. Trudno. Zdarza się, nie? Po prostu od dzisiaj znowu muszę się bardziej pilnować. Bo w tym tygodniu znowu sobie pofolgowałam. Wczoraj dzień nauczyciela i poszłam w tango- ciasta w szkole, potem tosty z masłem w domu (naszło mnie i koniec), a potem uroczysty obiad dla nauczycieli w restauracji. Obiad i deser oczywiście. Deseru zjadłam mniej niż połowę, kawę sobie odpuściłam. Niestety, mało nam było plot i poszłyśmy w mniejszym już gronie na ploty....do pizzerii. Miałam nie jeść, ale wiecie, w towarzystwie to ręka sama sięga po kolejny kawałek. Zjadłam 2 i popiłam soczkiem. I znowu- trudno. To był miły wieczór i nie będę się katować. Dobrze, że do świąt zostało jeszcze dużo czasu. Jest sens walczyć. Potem motywacją będą arcowe urodziny, Wielkanoc i dopiero wakacje. Więc powinnam dać radę :)

Idę gotować zupki na zapas. Bo z tym mam największy problem. Jak nie mam zapasu w lodówce, a brakuje czasu, wtedy podjadam inne rzeczy. Dzisiaj zrobię mega zapasy i liczę na lepszą wagę za tydzień.

Swoją drogą, ta dieta zaleca ważenie się raz w miesiącu. Ja bym popłynęła totalnie a potem pewnie ryczała. Ważenie raz w tygodniu daje mi kontrolę w sensownych odstępach czasu. Mogę szybko zareagować na wzrost wagi, a spadek dodaje motywacji na kolejny tydzień. Raz w miesiącu by się u mnie totalnie nie sprawdziło. A jak jest u Was?

7 października 2017 , Komentarze (10)

Wszędzie jest mnie mniej :) I na wadze i w obwodzie :) Ale radocha :) Z 41% tłuszczu jak zaczynałam jest 35% :) I wszędzie ubyło mnie po kilka centymetrów. No taki początek weekendu to ja lubię :)

Z dietą w tym tygodniu znowu bywało różnie, ale bardzo się starałam i zazwyczaj jej przestrzegałam. Problem miałam w środę, bo byłam na wycieczce klasowej, a tam ognisko z kiełbaskami, domowe rogaliki z marmoladą i ziemniaki z świeżym wiejskim twarożkiem.... No musiałam :) Wczoraj wieczorem tak mnie wzięło na bułkę z żółtym serem i ogórkiem, że też poległam. Ale poza tym były zupy, więc jest OK. Nie potrzebuję efektu -10 kg tygodniowo i bardzo rygorystycznej diety. Tak jest dobrze. Nareszcie jest dobrze :) 

Ale taki stan rzeczy z rana poprawia nastrój :) Mam nadzieję, że u Was też same sukcesy dzisiaj :)