Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem nauczycielką, mamą trójki maluchów. Od kilku lat bezskutecznie walczę z nadwagą. Od 2 lat leczę niedoczynność tarczycy. Może tym razem się wreszcie uda?

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 35503
Komentarzy: 320
Założony: 16 kwietnia 2010
Ostatni wpis: 19 stycznia 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Pulherina

kobieta, 42 lat, Poznań

158 cm, 81.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: 60 kg do wakacji

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 maja 2016 , Komentarze (3)

Dwa tygodnie stresu, przygotowania do imprezy, dwie komunie dzień po dniu i wróciłam do wagi wyjściowej. Wróciły też 3 cm w talii i 2 w biodrach. Ku mojemu zdziwieniu- w udzie i w łydce mam po 1 cm mniej. 

Nie jestem z siebie dumna. Co nie znaczy, że się poddam. 2 lipca jedziemy na morze z moją sexi sister i wyjogowaną mamą. To, że będę najgrubsza z towarzystwa, jest oczywiste. Ale to nie znaczy, że brzuch ma mi wylatywać z majtek kaskadami, no nie? 

Nie wiem, który to już raz, ale biorę się do roboty. Od tego tygodnia powinno być u mnie odrobinkę lżej, to może nawet znajdzie się czas na ćwiczenia. Co nie znaczy, że całkiem olałam temat. Po synka do przedszkola biegam pieszo, do kościoła na biały tydzień pieszo. Nie podjadam wieczorami. Miałam nadzieję, że to wystarczy, żeby waga przynajmniej nie podskoczyła. Widocznie to jednak za mało. Trudno. Nie poddam się jeszcze. Choć zaczyna mi chodzić po głowie, że może nie warto....

30 kwietnia 2016 , Komentarze (1)

Dzisiaj nie jestem z siebie dumna. Waga się zatrzymała. Jest 400 g mniej niż tydzień temu. I znowu tu centymetr mniej, to tam centymetr więcej. Cieszę się jedynie, że to mniej obejmuje talię, bo zauważyłam, że ubrania zaczęły na mnie inaczej leżeć. Spodnie mi spadają z tyłka, spódnica lepiej leży na biodrach. Ciało mi się trochę ubiło.

Jestem na siebie wściekła, że nie dobiiję do upragnionej 60-tki do komunii córci. Tak bardzo mi na tym zależało.... Jestem taka rozczarowana sobą, że jeszcze nawet nie mam sukienki,a komunia za tydzień. Nie wiem w czym pójdę.

NIestety, nadal nie mam kompletnie czasu na ćwiczenia. Może w ten weekend się uda. Za to ograniczyłam jedzenie i z tego jestem dumna. Z miesiąc temu zamieniłam chleb na żytni na zmianę z orkiszowym. Okazjonalnie zjem pszenną bułkę (głównie jak przywożę dla rodziny cieplutkie, prosto z piekarni), ale na codzień do pracy biorę pełnoziarnistą, z sałatą, ogórkiem, pomidorem. Nie smaruję jej już masłem prosto z lodówki, tylko cieniutką warstwą takiego lekko ogrzanego. Poza tym codziennie rano robię sobie zimny prysznic na brzuch i widzę efekty- skóra wygląda zdecydowanie lepiej. Po trzecim porodzie jest niestety mega rozciągnięta, a rozstępy mam absolutnie wszędzie. Teraz brzuch zrobił się mniej wiszący, choć do płaskości nadal mu bardzo daleko. Nadal robię skłony i przysiady przy każdej okazji- zbieranie z podłogi puzzli, klocków maludy, wieszanie prania. Nogawki spodni zrobiły się luźniejsze.

Mimo, że idzie mi kiepsko-będę walczyć dalej. Może po weekendzie majowym będzie u mnie odrobinkę spokojniej, bo kilka spraw właśnie pozamykałam. Spróbuję w nagrodę wygospodarować dla siebie godzinkę wieczorem na ćwiczenia. Mam też inny sukces- wyrobiłam u dzieci nawyk wcześniejszego chodzenia spać. To też mi daje trochę dodatkowego czasu i zamierzam go wykorzystać właśnie dla siebie. Żadne tam nadrabianie sprzątania czy papierków do pracy. W końcu w lipcu jadę na wakacje z moimi superszczypłymi siostrami! Nie chcę znowu wyglądać przy nich jak pulpet!!!

Wyczytałam, że w jelitach może się odkładać nawet do 15 kg śmieci. Autorka artykułu podaje, że pijąc codziennie kefir i jedząc kiszonki można się tego szybko pozbyć. No to zaraz wysyłam męża na zakupy. Na razie jeden kefir, bo nie wiem czy przełknę taki zwykły. Owocowe mi jeszcze jako wchodzą, ale zwykły nigdy mi nie smakował. Trudno, spróbować trzeba. Ogórki kiszone mam w domu i bardzo lubię, więc tu będzie łatwiej. Zaraz je zjem z gotowanym jajeczkem. 

I jak tak czytam teraz, co napisałam, to...walić tę wagę. Nie jest wcale tak źle. Coś zmieniłam w swoim życiu i coś się dzięki temu zmienia w moim wyglądzie. Nadal mam pod górkę z brakiem czasu, potwornym zmęczeniem (od prawie dwóch lat nie przespałam całej nocki) i tarczycą, więc nie będę się karać za nieosiągnięty wynik. Trudno. Doceniam to, co mam. o!

23 kwietnia 2016 , Skomentuj

Wymieniłam baterię. 67 kg. :( Jestem na siebie wściekła. Chociaż dostałam okres, więc to na pewno ma wpływ na moją wagę. Czuję się ociężała. Mimo to, centymetrów mi trochę ubyło, więc najgorzej nie jest. I chociaż ubrania wchodzą nieco lżej, czekam z utęsknieniem na 5 na wadze. 

Wczoraj w nagrodę za te małe, ale jednak postępy, kupiłam sobie marynarkę i koszulę. Nie batonika :) 

16 kwietnia 2016 , Komentarze (1)

Ani w tył, ani w przód. Nie stoję też w miejscu, bo tu coś ubyło, tu przybyło. Nadal nie wiem, ile ważę, bo nie kupiłam jeszcze nowej baterii do wagi. Po prostu nie miałam kiedy. Czas pędzi jak szalony. W domu bałagan, w pracy zaległości. Nie wiem kiedy to nadganiać. Dzisiaj bym mogła, to jedziemy na urodzinki chrześniaka mojego męża. Na szczęście kuchnię udało mi się wczoraj posprzątać, pranie się już robi kolejne. Zmierzyłam się i zaraz uciekam nadrabiać zaległości do pracy.

Po artykule, w którym przeczytałam, że przy skakaniu na skakance używa się tyle samo mięśni co przy bieganiu, wyjęłam z szafy skakankę. Niestety, kompletnie nie miałam kiedy skakać. Nie satysfakcjonuje mnie ćwiczenie o 1 w nocy, ani o 5 rano, po 4 godzinach snu (z przerwą na karmienie o 3- nie mam siły z tym walczyć na razie, bo szybciej jest dać cycusia i dalej zasnąc ze ssakiem obok). Marzy mi się czas na przeczytanie książki, długi spacer z psem, wypad do lasu, kawa z przyjaciółką. Ale muszę wytrzymać jeszcze trochę. Byle do wakacji! (slonce)

Mimo to walczę- z własnym apetytem (coraz częściej wygrywam ja), rano biorę zimny prysznic (rany, jakie to okropne!!!!(zimno) ale jaki brzuszek się robi ładniejszy 8)), podnosząc coś z podłogi (a przy trójce dzieci coś zawsze się znajdzie) robię grzecznie przysiady. Gdzie mogę, idę pieszo. 

Chce mi się ryczeć, bo nie wiem czy dam radę zjechać z brzuchem jeszcze bardziej przed komunią, ale muszę się z tym jakoś pogodzić. Mam nadzieję, że przynajmniej nie dotknie mnie efekt jo-jo, skoro idę takimi małymi kroczkami.

9 kwietnia 2016 , Komentarze (2)

Tak pokazuje mi moja waga. Czas kupić nową baterię. A póki co wpisałam ostatnią wagę, jaką mi pokazała. Nie mam pojęcia czy dzisiaj jest więcej czy mniej. Czuję się trochę lżej, ale to jeszcze o niczym niestety nie świadczy.

Za to pomiary dzisiaj optymistycznie. Znowu mniej w talii i brzuchu. Z biodrami i udami jakoś utknęłam. Staram się mniej jeść i więcej ruszać, ale na razie słabo mi idzie. Dzisiaj zaczynam znowu skakankę. Podobno pracuje wtedy tyle samo mięśni co przy bieganiu. Jak biegałam to moja waga ładnie spadała, ale bardzo bolało mnie biodro. Ledwo potem chodziłam. Teraz aż się boję spróbować.....

19 marca 2016 , Komentarze (4)

Na pewno nie z kopyta, ale małymi kroczkami. Mam tylko nadzieję, że zdążę przed komunią zrzucić trochę brzucha. Na razie są 3 cm mniej po tygodniu. Jestem zadowolona. W sumie nic wielkiego nie robiłam (spacery, killka brzuszków, sprzątanie domu). Było też kilka grzeszków- wizyta w macu zamiast obiadu (podobno to wcale nie jest taki duży grzech, jeśli nie przekroczę limitu kalorii), lody wieczorem (okres mi się zbliża). Za to ograniczam wielkość porcji i idzie mi całkiem nieźle. Zapijam apetyty wodą i staram się nie jeść po 19.00. 

Raz się udaje, raz nie. Trudno. Tym razem postanowiłam sobie wybaczać wpadki. Może dzięki temu nie będę zajadać wyrzutów sumienia, jak to było do tej pory :)

Pogoda robi się coraz lepsza, to może ruszę na rower. Między 22 a 24.... (smiech)

A żeby mi nie było zbyt łatwo, TSH mi znowu podskoczyło i jest na granicy normy. Kolejna wizyta u lekarki zaplanowana dopiero na październik, ale muszę zadzwonić i przełożyć na wcześniej, bo z takim TSH na lekach to ja ciągle będę miała pod górkę z odchudzaniem.

5 marca 2016 , Komentarze (9)

Który raz już tu wracam? ósmy? Dziesiąty? Może dwunasty? Wiosenny zryw, jak zwykle?

Nie wiem, ale nie chcę się znowu poddać. Chcę, żeby tym razem wreszcie się udało. Za 2 miesiące komuni Julki i chciałabym założyć ładną sukienkę. Założyć ją i dobrze wyglądać. Cudu nie będzie, ale w dwa miesiące mogę zrzucić realnie 8 kg. Waga dzisiaj pokazała 67 kg (korzystam z uprzejmości grypy- totalny brak apetytu), wiec jeśli zrzucę 8 kg, z przodu powinna być 5. I wtedy byłoby bardzo dobrze. Do wakacji do 55, a do końca roku 52. I wystarczy. Jeśli zjadę do 50- super. Jeśli nie- OK. Ale za nic w świecie nie chcę pozostać na obecnym etapie. 

Wiem, że muszę się zacząć ruszać. Jeszcze nie wiem, kiedy mam to robić, bo albo jestem w pracy, albo mam córeczkę na rękach (stęskniona, po południu nie opuszcza mnie na krok). Ale coś wymyślę. Wczoraj tańczyłam z nią na rękach. Odkurzając dom, zrobiłam kilka przysiadów. Kilka to nic, ale dla mnie to już krok naprzód.

No to wracam, Vitalio.

29 sierpnia 2015 , Komentarze (1)

Niby cieszę się, że waga nie rośnie, ale też nie spada niestety. W lipcu pełen sukces- krok milowy osiągnięty. W sierpniu totalna porażka- zero spadku. Tzn jest 1 cm mniej w talii i w biodrach, ale to równie dobrze może być błąd w pomiarach. Miałam nadzieję na większą zmianę do końca wakacji. Dołuje mnie to, ale też czasu na ćwiczenia ostatnio nie było. Albo się źle zorganiozowałam.... 

Ogólnie- do dupy. Jestem zła, zestresowana (wracam do pracy po macierzyńskim, krucho z kasą w domu) i łapie mnie dół. Koniecznie muszę się lepiej zorganizować, żeby mieć czas na codziennie ćwiczenia. Bo nie odpuszczę. Musze schudnąć do końca roku. Nie ma innego wyjścia. Nie będę wiecznie wyglądać jak tłusta świnia. Czas się ogarnąć!!!!

25 lipca 2015 , Komentarze (1)

Eh, ostatnio nie miałam czasu się mierzyć ani tu zaglądać. Maluda miała zapalenie płuc. Na szczęście jest już dobrze, ale niestety wyszło podejrzenie astmy :( 

Dodatkowo nie mogę się dogadać z mężem i popadamy w kłopoty finansowe. Oczywiście, znowu zaczęłam się pocieszać w lodówce. Jestem na siebie mega wściekła. Tak dobrze mi już szło, a ja to zaprzepaściłam. Waga zamiast spadać, zaczęła znowu rosnąć. Na szczęście udało mi się zebrać w sobie i z powrotem dobić do 66,5. A było już 68.... 

Żałuję tylko, bo przecież mogło juz być 65. Najniżej dobiłam do 66,0, więc byłam już blisko. I brzuch zaczął wyglądać jakos porządniej. Dzisiaj znowu flak, ale za to mniej wypadający z gatków :)

Po zmierzeniu się dzisiaj i tak nabrałam nadzei. Oprócz ud, wszędzie ubyło mi trochę cm. Jupi! Może gdybym się bardziej przyłożyła do ćwiczeń, byłabym już seksowną mamuśką? :) 

Na razie cieszę się z małych sukcesów:

- wchodzę w niektóre majtki sprzed pierwszej ciąży (jakieś 10 kg temu to było)

- robię 100 brzuszków bez zadyszki

- wchodzę w spódnicę z podróży poślubnej (też 10 kg temu)

- wciskam się w bikini i nie wylewam się z każdej strony.

- jem zdecydowanie mniej

- jem bardziej świadomie. Pytm sama siebie czy jestem głodna czy tylko mam na coś ochotę. Jeśli to drugie, zapijam wodą.

Do wypracowania zostało nadal:

- brzuch na płasko

- usunąć cycki z pleców....

- zlikwidować problem z ocieraniem sie ud. To największa masakra latem....

A Wy? Jak Wam idzie walka w wakacje?

4 lipca 2015 , Skomentuj

Nie odnoszę spektakularnych sukcesów, ale dzisiaj waga pokazała znowu ciutke mniej- 66,3. Coraz bliżej celu na koniec lipca- 65. Oby mi się tyle udało osiągnąć, bo od 1. sierpnia chcemy jechać nad morze. I tak będę wyglądała jak wieloryb, ale może chociaż mały a nie wielki :)

Jak co roku, mam problem se strojem kapielowym. Dwa lata temu kąpałam się wyłącznie w dwuczęściowym a plażowałam tylko w sukience. Wstyd mi było paradować w dwuczęściowym. W tym roku cały czas pracuję nad brzuchem (mój najsłabszy punkt) i mam w planie założyć dwuczęściowy, żeby brzuchol też trochę opalić. Już widzę, że jest trochę lepiej, ale ciągle nie tak dobrze, jak bym chciała. Z drugiej strony, myślę,że odpowiedni krój majtek też by wiele pomógł :) Zdecydowanie czas na zakupy. Ale jeszcze się wstrzymam do kilku dni przed wyjazdem. Ciągle liczę, że jeszcze schudnę, chociaż troszkę.

A ostatnio znowu więcej pilnuję się z jedzeniem- jem wszystko, na co mam ochotę, ale mniej. I to jest zdecydowanie najlepsze rowiązanie dla mnie. Poległo u mnie liczenie kalorii. Nie mam na to czasu niestety. Za to bardzo pilnuję momentu, kiedy już czuję się syta. Staram się też jeść wolniej. Kiedyś jadłam szybko i wpychałam w siebie bardzo dużo. Szczególnie, jak coś mi bardzo smakowało. Teraz sama nie rozumiem po co. Teraz staram się delektować smakiem.

Nie twierdzę, że nie zdarzają mi się wpadki- nadal są, ale już zdecydowanie rzadziej. Poza tym ćwiczę. Jak nie cały zestaw, to chociaż trochę skłonów, brzuszków i wymachów wieczorem. Nawet wczoraj sobie nie odpuściłam,chociaż mam okres.

Zdecydowanie czuję, że ide w dorbym kierunku, dobrą drogą. A tyle lat szukałam diety cud :D