Dużo czytam a za mało się ruszam - to jest przyczyną moich zmagań z wagą. Poza tym rzuciłam palenie, mam problemy z przemianą materii, lubię słodycze i słone przekąski. Zawsze ważyłam w granicach 53 kg - teraz pewnie i wiek i lekarstwa na tarczycę przyczyniają się do moich tłuszczowych nadwyżek.
Tak czytam wasze pamiętniki i zastanawiam się czy faktycznie chcąc widzieć konkretne rezultaty trzeba stosować równocześnie z ćwiczeniami dietę? Jakoś nie mogę się przemóc aby zabraniać sobie jedzenia..... może dlatego, że do tej pory wszystkie moje próby odchudzania opierały się na odmawianiu sobie jedzenia, a nigdy na wzmożonym wysiłku... jestem już stara i naprawdę nie mam siły katować się głodówkami. Poz tym mam męża i dwójkę dzieci więc siłą rzeczy przygotowuję posiłki dla nich i to byłoby ponad moje siły, patrzeć a nie smakować. Chyba jednak wolę ćwiczenia.
W sobotę rano wybrałam się na dawno nie odwiedzaną siłownię - nowości dla kobiet na siłowni? - rowerek już nie działa, pozostał rozklekotany orbitrek - a reszta to bardziej dla panów. 30 minut pochodziłam na w/w urządzeniu, poćwiczyłam na macie, wycisnęłam parę kg na nogi, zrobiłam parę brzuszków i wyszłam - zapłaciłam 10 zł. za wejście, a więcej ćwiczeń zrobiłam własnym pomysłem niż przy pomocy urządzeń. No nic - po południu wyciągnęłam szanownego małżonka na rower - trasa była umiarkowana, ze względu na głośne narzekania małżonka :) Ale.... ale za to w niedzielę, wstyd się przyznać - zrobiłam rodzince śniadanko, potem obiadek - a całą resztę dnia wylegiwałam się w łóżku z książką "Długi marsz"- Rawicza (polecam). I właściwie można by powiedzieć, że nic złego nie zrobiłam, gdyby nie fakt, że w trakcie czytania zajadałam się galaretkami i innymi różnościami. Weszłam dzisiaj na tę wagę - z dużymi oporami..... i jakież było moje zdziwienie, że nie podskoczyłam jeszcze wyżej z kg tylko coś mi tam ubyło...... uff
Nic się nie odzywałam, gdyż w niedzielę byłam na komuni u znajomych - no i wiecie z czym się to wiąże (obiad, przekąski i ciasta). Po tym obżarstwie ani mi w głowie było wchodzić na wagę - po co się jeszcze tym katować. 2 dni poćwiczyła i na wagę dopiero dzisiaj weszłam - ufff, nie jest tak źle coś się ruszyło.
Łapię się na tym, że gdy mam już wykonane ćwiczenia - jakoś mi żal, że chciałabym jeszcze.... a może mam za słabe te ćwiczenia jak na swoje możliwości..... nie to chyba nie o to chodzi..... Ogólnie rzecz biorąc - warto ćwiczyć dla samego samopoczucia, dla jakiejś lekkości ciała i spreżystego kroku... jest super - nawet jeśli waga nie chce ruszyć - naprawdę warto.
Skakanka jest dobijająca.... już po 2 minutach ćwiczeń miałam stan przedzawałowy... a zaplanowano dla mnie 15-20 minut.. makabra. Zrobiłam 15 minut ale przyznaję z ponad 30 sekundowymi przerwami... inaczej się nie da - jeśli mam dożyć do końca miesięcznego planu. Jeśli chodzi o wagę to przybyło mnie 30 dag :(... Wiedziałam, że ta idylla ze spadkiem wagi nie będzie trwała wiecznie - ale uszy do góry.
Jestem baardzo zadowolona :) Wyjściowa waga 59 a u już mam 56,6 - z samych ćwiczeń. Nie zdecydowałam się na dietę ze względu na niedawną dietę proteinową, po której już nie mam zamiaru bawić się w ograniczenia z jedzeniem. Pewnie, że nie obżeram się - staram się tak jeść jak przed rozpoczęciem ćwiczeń ale jak widać to wystarczy aby tłuszczyku ubywało. Czuję lekki głó - spowodowany spalaniem kalorii i organizm by sobie to uzupełnił - ale nie ma tak dobrze ................. mam nadzieję, ze wytrwam do końca miesiąca, i że będą widoczne efekty. Trzymam za wszystkie pulchne kobietki kciuki.