Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szczerze mówiąc, chyba mam "kuku" na punkcie odchudzania. Niestety w takim środowisku żyjemy. Gdybym żyła w czasach Petera Paula Rubensa, byłby ze mnie niezły "towar"... Ale nie żyję, więc muszę schudnąć, żeby dobrze czuć się wśród społeczeństwa. No a poza tym, chcę wrócić do czasów, kiedy biegnąc po schodach nie wywoływałam trzęsienia ziemi na drugiej półkuli i nie trzęsłam się jak galaretka.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 70649
Komentarzy: 489
Założony: 6 sierpnia 2010
Ostatni wpis: 15 stycznia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mitucha86

kobieta, 38 lat,

165 cm, 61.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Być fajną mamuśką i żonką;)))

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 lutego 2012 , Komentarze (6)

Mój mąż w czwartki zaczyna weekend. Normalnie o tej porze pewnie spijałabym już winko, ale dziś nie. I takie mi się to dziwne wydaje jakieś... No bo stwierdziliśmy z mężem, że trzeba ograniczyć to weekendowe popijanie choćby winka, czy browarka. Dziś "na sucho", tzn. przy herbatce i czuję się, jakbym nie wiadomo co osiągnęła. Czy to alkoholizm? Kiedyś gdzieś wyczytałam (czy może oglądałam jakiś program), że jeżeli człowiek ustala sobie dni w których nie pije i takie, w których może sobie wypić, to jest to oznaką alkoholizmu... Albo jeśli szuka powodów, dlaczego np. dziś, czy kiedyś tam nie wypije. Jak ja na przykład mówię sobie, że nie będę pić alkoholu, bo to nie idzie w parze z odchudzaniem, albo nie wypiję, bo trzeba wstać do małej w nocy, albo boję się, że będę się źle czuć rano, a córka nie powie: mamuś pośpij, jak masz kaca... To brzmi tragicznie! Chyba trzeba troszkę przyhamować. No ale co, mam sobie liczyć ni bez alko?
"cześć. jestem mitucha. jestem alkoholiczką. nie piję od tygodnia..."
Masakra!
Nie nie nie!


Dieta ok. Chociaż ostatni posiłek był o 17.00. Mogłoby być godzinkę później, ale co poradzę, jak nie ma czasu... Na obiad zrobiłam dziś taką polędwiczkę, że mmm, niebo w gębie! Troszkę kalorycznie było, ale w ciągu dnia z pewnością "zaoszczędziłam" trochę na innych posiłkach i nawet nie zjadłam dziś ciastka owsianego;D

No i zapomniałabym o ważnej sprawie! Wczoraj się nie ważyłam (to jest dopiero mega osiągnięcie!), a dziś moja zwariowana waga pokazała: wejście pierwsze 58,4kg, wejście drugie 58,1kg, więc mam nadzieję wkrótce zobaczyć gdzieś tam "7";]]]]]
Oby nie zawalić weekendu... (powtarzam to jak mantrę)

Boli mnie gardełko;(

8 lutego 2012 , Komentarze (4)

Ok, dokonuję szybko wpisu, żeby mężulek nie dojrzał

Dieta dobrze, dzień bez zarzutu. Noooo, nie zjadłam kolacji, ale lepiej w tą stronę, nie? Normalnie nie miałam kiedy, a jak miałam chwilkę, to już było za późno... Może ten Asystor jednak działa, bo normalnie pewnie już by mną rzucało, żeby coś wszamać...;P Nie mówię, że jakoś mnie od jedzenie odrzuca, jak niektóre dziewczyny pisały, ale potrafię nad sobą zapanować

Samopoczucie do bani. Jestem tak przeziębiona, że szok! Już mnie nochal boli od wycierania! Córunia lepiej, mąż lepiej, a mnie rozkłada... najgorsze, że nie mogę wycałować córuni tak, jak bym chciała, żeby jej nie zarazić...

No, to teraz przechodzę do szwagra Czy miałyście tak kiedyś, że czułyście troszkę "miętkę" do kogoś, do kogo nie powinnyście? Już tłumaczę, o co mi chodzi.
Jestem z moim mężem od prawie 8 lat, w tym 2,5 roku jesteśmy małżeństwem. Mój mąż ma 3 braci. Lubię ich wszystkich, ale tego jednego tak jakoś inaczej. I tak jest od samego początku. Może jakoś bym to wszystko stłumiła, wybiła sobie z głowy, gdyby nie fakt, że czuję z jego strony coś podobnego! No masakra totalna.
Tak właśnie chciałam o tym napisać, bo komu mam się z czegoś takiego zwierzyć? A tak, przynajmniej to z siebie wyrzucę.
Kiedy poznałam szwagra, on już spodziewał się dziecka ze swoją obecną żoną. Polubiliśmy się zaraz, od razu znaleźliśmy wspólny język. Nie ukrywam, że podobał mi się od początku, ale przecież to brat mojego chłopaka, on spodziewa się dziecka, zaraz się żeni (zaliczyli wpadkę). Pierwszy raz poczułam coś z jego strony na którejś z domówek. Popiliśmy wtedy troszkę, no i wiadomo, języki się rozwiązują. Gadaliśmy jak najęci, aż wtrąciła się jego żona z pretensjami, czy nie za dobrze nam się gada itd i zaczęła jakieś sceny zazdrości robić i nie zapomnę, jak jej wtedy odpowiedział, że owszem, dobrze mu się gada i stwierdził, że nie wiadomo co by było, gdybyśmy się prędzej poznali, albo gdyby oni nie wpadli... Zatkało ją. Potem zdarzały się pojedyncze sytuacje, np. prosił mnie, żebym poszła z jego żoną na zakupy, bo ona się ubrać nie potrafi, a ja jej coś ładnego wybiorę, porównywał nas do siebie... To właśnie z nią wiecznie rywalizuję w odchudzaniu;P Zazwyczaj było tak, że to jednak ja byłam troszkę lepsza i ona się złościła, że ciągle jest niedoskonała. Przez dłuższy czas nie wracaliśmy do tego tematu, ale ona była ciągle zazdrosna i czuła zagrożenie, na weselach i imprezach rodzinnych nie mogliśmy zbyt długo razem tańczyć, bo zaraz przy oglądaniu filmu z imprezy było wypominanie. Przez dłuższy czas nie było poruszania tego tematu, aż kiedyś znowu wróciło, tym razem z siłą podniesioną do potęgi n-tej! Mój mąż nie okazywał mi nigdy zazdrości, jeśli chodziło o jego brata, aż kiedyś, podczas luźnej rozmowy stwierdził (z uśmieszkiem na twarzy!!!), że on wie, że jego brat mi się podoba i że ten skubaniec pewnie też by chętnie ze mną coś pokombinował... Zabił mnie tym!
Na chwilę obecną sytuacja wygląda tak, że spotykamy się regularnie całymi rodzinami i udajemy, że mamy romans (wiem, głupie żarty), śmiejemy się, że zrobimy wymiankę itd... Już nie wspomnę o tym, jak wyglądają nasze rozmowy telefoniczne. Dziś mąż gadał z szwagrem przez tel i słyszałam, że pyta o mnie. A kiedy mąż go zapytał, po co chce ze mną gadać, ten mu odpowiedział, że dawno nie słyszał mojego głosiku i że tęskni... Brak mi słów. Najśmieszniejsze jest to, że mój mąż i szwagierka, żeby nie pozostali dłużni, też udawają, że coś ich łączy itd, ale wierzcie mi, że to wygląda w ich wykonaniu tak komicznie, że boki zrywać. Ona np. siada mojemu mężowi na kolana, gładzi go po policzku, daje buziaka na pożegnanie itd. Mnie to nie rusza, bo wiem, że... delikatnie mówiąc, nie jest w tego typie. Natomiast gdybym ja usiadła szwagrowi na kolanach, pocałowała itp. to już by nie było tak zabawnie... I nie gwarantuję, że nie skończyłoby się to tak, jak nie powinno
Dłuuugo by opisywać nasze zawiłe relacje... Póki co, 8 lat jakoś dajemy radę trzymać łapy przy sobie. Najgorsze są imprezy rodzinne........... hihihi;)

No i co o tym myślicie (jeśli dotrwałyście do końca;P)? Trochę niefajnie, co? Ale przynajmniej śmiesznie jest...

Kończę, bo mąż nie gra w xboxa, to w każdym momencie może mi tu looknąć i dopiero będzie ambaras...


Pozdrawiam
Mitucha

7 lutego 2012 , Komentarze (7)

Cholera! Cosik mi się waga nie chce ruszyć... Ale nie łamię się, bo mam nadzieję, że jak ruszy, to z kopyta:))) Byle nie zawalić znów weekendu...
Byle nie zawalić weekendu...
Byle nie zawalić weekendu...
Byle nie zawalić weekendu...

Coraz bliżej marzec... A co w marcu? Mitucha wraca do pracy!!!
JAK JA PRZEŻYJĘ ROZŁĄKĘ Z MOIM SKARBKIEM MALEŃKIM???
Niby mówią, że im prędzej wrócisz do pracy po macierzyńskim, tym lepiej... dla matki! A dla dziecka? Przecież to o jej dobro mi chodzi!!! Tylko jak mam żyć z jednej pensji (+może wtedy ewentualnie byśmy dostali jakiś dodatek na dziecko i może przyznaliby mi sociala) i do tego budować dom...??? No jak??? Serce mnie boli, jak sobie pomyślę, że będę musiała wyjść na kilka nawet godzin;(
Wiem, że może przesadzam i nie będzie tak źle, ale na chwilę obecną jest to mój osobisty koniec świata...;(

Coraz bliżej marzec... A co w marcu? Teoretycznie zaczyna się wiosna! Więc nie ma co się łamać i poddawać zachciankom! Powitajmy wiosnę jako motylki, a nie słonie;)))


6 lutego 2012 , Komentarze (5)

1. Akcja "Przytyć męża", czyli temat, który miałam już kiedyś poruszyć.
Mój mąż jest wysoki (193cm) i bardzo szczupły (nie lubi, jak się o nim mówi "chudy").
Już kilka razy podejmowałam próbę "utuczenia" go, by nie było mu widać wszystkich kości, a tyłek nie wyglądał jak orzeszek. Zazwyczaj odpuszczałam po kilku dniach, czy tygodniach, bo on już nie miał siły zjadać wszystkiego, co dla niego przygotowałam. Zazwyczaj bywało tak, że po jakimś czasie dochodziło do kłótni, że ja się naszykuję, a on nie dojada, on tracił cierpliwość, bo po prostu już tak ma, że nie jest w stanie zjeść tak dużo. I wtedy padały z moich ust słowa "to od dzisiaj szykuj sobie sam, skoro nie doceniasz tego, co dla ciebie robię" i gdybym dotrzymywała słowa, pewnie by nie jadł do dzisiaj...
Bogatsza o doświadczenie, postanowiłam uzbroić się w cierpliwość i objęłam inną strategię. Sytuacja wygląda tak, że mąż wyjeżdża do pracy o 5.30, wraca do domu około 9.00 i mniej więcej o 9.40 jedzie dalej do pracy i wraca o 18.00. Dlatego zawsze wieczorem szykuję mu kanapkę na rano, żeby nie jechał do pracy na pusty żołądek (a więcej nie zje, bo "rano nie ma ochoty"). Kiedy wraca o 9.00, na stole czeka porządne śniadanie- zawsze albo jajka (gotowane lub jajecznica), albo paróweczki, ser, szyneczka, chlebek lub tosty, pokrojony pomidorek, ogóreczek, cebulka, jak ma ochotę, to płatki, nawet mleczko podgrzane... Po śniadaniu dostaje do pracy piękne kanapeczki "na bogato" (pół chleba jak nic!), a kiedy wraca, czeka na niego obiadek (czy też kolacja), w zależności od tego, co mi się chciało przygotować, lub też na co miałam czas.
Jak do tej pory, widzę efekty. Widzę, że chętniej i więcej je, bo mówi, że lubi, jak jemy razem przy stole, jak normalni ludzie, a nie w ciągłym pośpiechu itd.
Kiedy zaczynałam akcję (na początku stycznia), ważył około 71kg. Dziś waży 75kg, co jest ogromnym sukcesem. Nie powiem, bo wymaga to ode mnie troszkę poświęcenia (szykowanie tego wszystkiego, kiedy ja nie mogę się skusić), ale bardzo mi zależy, żeby przytył, zwłaszcza, że tak dużo pracuje i ma raczej skłonności do chudnięcia... Nie chcę, żeby mówili, że małżeństwo ze mną mu nie służy...
Co ja bym dała, żeby móc przetransferować kilka moich kilogramów jemu...


2. Miałam dziś troszkę przemyśleń.
Biorąc prysznic zdałam sobie sprawę, jak wiele pracy mnie jeszcze czeka, by wyglądać tak, jak bym chciała.
Po 1: "BRYCZESY"!!! Jak bardzo chciałabym się ich pozbyć! Wierzę, że trzymając dietę to cholerstwo zniknie lub chociaż zmaleje do minimum i przestanie mnie denerwować. Szerokie biodra- ok, już się przyzwyczaiłam, że jestem "gruszką", ale bryczesy akysz!!!
Po 2: CELLULIT!!! Walczę z nim od jakiegoś czasu, stosuję naprzemiennie ciepłe i zimne prysznice (jestem twarda;P), masuję się szorstkimi rękawicami, ale wciąż widzę, że jest dużo pracy. Czyżbym musiała ograniczyć kawę?
Po 3: SOLARIUM POTRZEBNE OD ZARAZ!!! Uwielbiam opalone ciało! Nie spalone, opalone! Takie złotawo-brązowe. Kiedyś opalałam się regularnie, bez przesady (mam jasną karnację, więc muszę wszystko robić z umiarem, mądrze i otrzymanie pożądanego efektu zajmuje troszkę czasu), a teraz? Od ponad roku się nie opalałam. W styczniu zeszłego roku zaszłam w ciążę. W ciąży strasznie pogorszył mi się stan cery, więc muszę brać antybiotyk, a podczas kuracji odradza się opalanie... Cóż, coś za coś, ale jak tylko skończę kurację, wskakuję się wygrzać i przyrumienić;))) [jeszcze 2 miesiące]
Po 4: UJĘDRNIĆ CIAŁO. W związku z postanowieniem o oszczędzaniu, jestem zmuszona używać balsamu do ciała nawilżającego, bo takiego mam mnóstwo. Ale jak tylko się skończy, kupię sobie jakiś ujędrniający.

Jeżeli te 4 sprawy zostaną wprowadzone w życie, to będę mogła powiedzieć, że czuję się dobrze w swoim ciele. Co mi pozostaje?
WALCZYĆ!!!

5 lutego 2012 , Komentarze (8)

Dieta Dziś Dobrze.

Znów się wkurzyłam, bo jestem jedną z tych osób, które nie potrafią odmówić komuś pomocy. Za to dzisiaj ja jej potrzebowałam i wypięto się na mnie. I to ludzie, którym tak wiele razy pomagałam. Chodziło mi tylko o to, by ktoś mi kupił i podrzucił mleko dla dziecka (z racji, że ja zakatarzona, córka zakatarzona, pogoda wstrętna, a męża nie było, a sklep mamy "pod nosem" [więcej ubierania i szykowania, niż spaceru] i ta osoba, o której piszę, mieszka ok.500m ode mnie i ma auto jakby co). W odpowiedzi usłyszałam: "no ja się dziś do sklepu nie wybieram, bo zakupy sobie zrobiłam wczoraj, żeby dzisiaj nie chodzić".
OK KU*WA! ZAPAMIĘTANE!!!

Ubrałam Małą i siebie i poszłyśmy nie licząc na niczyją łaskę.
Jeszcze przyjdą po coś!!! (I pewnie znowu ja głupia nie odmówię...)

31 stycznia 2012 , Komentarze (6)

Dziękuję bardzo za odzew w sprawie pokonania katarku mojej córki. Jesteście nieocenione. Chciałabym podziękować każdej z Was z osobna, ale nie mam już dzisiaj siły... Naprawdę doceniam Waszą pomoc i już stosuję Wasze rady. Nie ukrywam, że liczę na poprawę, bo jest mi jej bardzo żal, że się tak męczy...

Dziś drugi dzień zażyłam Asystora. Ciężko mi opisać działanie tabletki na rano, bo nie czuję, że mi się spala tłuszcz (hihihi). Jeśli jednak chodzi o tą na wieczór, to znowu sama nie wiem. Niby głodna nie jestem i nie podjadam, ale apetyty jak miałam, tak mam. Chodzi o to, że może ja po prostu zawsze tak miałam, że nie odczuwałam głodu, tylko podjadałam, bo miałam na coś apetyt, a teraz powstrzymuję się, bo przecież biorę Asystora... Jakby nie było, czy to działa, czy nie, przynajmniej udowadniam sobie, że można przeżyć bez skubnięcia tego, czy tamtego. Właściwie, to o to mi chodziło: by odzwyczaić się od wpieprzania wieczorem. Więc oby tak dalej.

Jedna z Vitalijek pytała, o moją dietę. Wygląda to tak, że jem mniej, tzn mniejsze porcje, a częściej (ok. 5 posiłków dziennie).
Nie jem białego pieczywa.
Nie jem serów żółtych.
Nie jem smażonego (chyba, że warzywa lub kurczak z patelni, ale bez tłuszczu).
Nie jem słodyczy (chyba, że ciastko ryżowe lub owsiane).
Nie piję słodkich napojów.
Nie słodzę.
Nie jem po 18-tej (w drodze wyjątku, najpóźniej do 18.30).
Ograniczyłam ziemniaki do minimum.
Ograniczyłam makaron do minimum.

Z ruchu, to to wygląda tak, że jak na razie chodzę na spacery z córką codziennie i czasem coś tam na dywanie powymyślam podczas "kulania" z córunią, a poza tym, to nic.

Tak wygląda moja dieta.

Kochane, moja mamusia dziś straciła pracę. Ktoś kopał pod nią dołki. Biedna... Moja mama jest najuczciwszą osobą  na świecie i najmilszą, jaką znam. Myślałam, że moją mamusię wszyscy lubią, no bo kto mógłby mieć do niej o cokolwiek pretensje... Najwyraźniej niektórych w oczy kle to, jak innym się dobrze wiedzie. Biedna mamusia... Przecież ona poświęcała się tej pracy całkowicie. Czasem była zmęczona, ale wystarczyło, że przekroczyła próg tego budynku i już miała mnóstwo energii i pomysłów. A od jutra będzie siedzieć w domu i myśleć za dużo... Jeśli nie podtrzymam jej na duchu, to ona się załamie... Jest tak słaba psychicznie... A teraz jeszcze będzie się czuć odrzucona i oszukana... Echhhh, płakać mi się chce.

Mam dosyć tego dnia.
Resztką sił wzięłam prysznic.
Resztką sił potraktowałam cellulit zimną wodą.
Resztką sił nabalsamowałam ciało.
Resztką sił uszykowałam mężowi kanapki do pracy na jutro (zapamiętać, by napisać jeszcze o akcji: "Przytyć męża").
Resztką sił dokonałam tego wpisu, a tym, którzy dobrnęli do końca GRATULUJĘ:)

31 stycznia 2012 , Komentarze (8)

Mała ma katarek i jest bardzo niespokojna, więc pewnie dziś będę miała przechlapane Widzę, że się męczy biedna, bo jej się w tym nosku "kotłuje". Ogólnie nie ma zatkanego noska, ani jej z noska nie cieknie, tylko słyszę, kiedy oddycha, że coś tam siedzi. Nie mogę tego gruszką wciągnąć... Powietrze w mieszkaniu mam suche, a nie mam nawilżacza, więc nawilżam gotując wodę (trochę z solą, trochę z rumiankiem, bo czytałam, że można tak i tak). Na szczęście nie ma temperatury (i oby nie dostała), ani innych dolegliwości. Dzisiaj drugi dzień katarku, a w piątek idziemy na szczepienie, więc jakby co, to zapytam jeszcze, czy coś można zastosować, ale szczerze mówiąc, wolałabym najpierw próbować domowych sposobów.

Dieta na razie dobrze, wszystko według planu. Wczoraj wieczorem wzięłam pierwszą tabletkę Asystora na noc i nie podjadałam, nie miałam ochoty. Szczerze mówiąc, to nawet było mi troszkę niedobrze...

30 stycznia 2012 , Komentarze (3)

Dieta trwa, tyle że dziś zaczynam się wspomagać Asystorem, by pozbyć się tego nawyku wieczornego podjadania i żeby wieczory nie kojarzyły mi się tylko z walką z głodem. Oby pomogło... Poranna tabletka za mną.
Będę zdawać relację.



29 stycznia 2012 , Komentarze (4)

To znaczy, że ja jestem też 4 miesiące po porodzie i co?
Zważyłam się dziś.
Wieczorem.
Przed chwilą.
Mogę pasek zmienić na 60kg, bo waga pokazała 59,8kg i zrobię wszystko, żeby nie było więcej. Jednocześnie oficjalnie zmieniam swój cel na 55kg i zamierzam go osiągnąć do 12 marca, kiedy to kończę macierzyński i wracam do pracy.

Jeśli zaś chodzi o moją córunię, to... od dnia jej narodzin kocham ją mocniej i mocniej, choć wydawało mi się, że mocniej nie można. Maleńkie odbicie lustrzane mamusi...

Zaraz przychodzi mi na myśl ta sprawa z zaginięciem Tej dziewczynki, Madzi. Jest tylko 2 miesiące starsza od mojej kruszynki... Jakże ja współczuję tym rodzicom. Dramat!!! Co za ludzie ich tak skrzywdzili??? Kto porywa półroczne dziecko i po co? Odpowiedź nasuwa się jedna...
Koniec tematu, bo strasznie mnie ta sprawa dotyka i zaraz łzy mi do oczu napływają, kiedy staram się postawić na miejscu rodziców Madzi i wyobrazić sobie, co czują... Muszą przebywać w domu pełnym dziecięcych gadżetów, ubranek ich córki, zdjęć, w domu, w którym wszystko kręciło się wokół niej, a teraz nie ma dziecka, jest pustka i łzy i niewiedza i niemoc...
Boże, niech zdarzy się cud i niech ona wróci do rodziców cała i zdrowa...

Dzisiejszy dzień uważam za przeżyty dietetycznie. Oby tak dalej.
Prysznic zaliczony.
Cellulit potraktowany na przemian ciepłym i zimnym prysznicem był.
Ciało nabalsamowane (i to ostro, bo mi się balsam wylał).

Teraz czas na Wasze pamiętniki i do spania.