Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szczerze mówiąc, chyba mam "kuku" na punkcie odchudzania. Niestety w takim środowisku żyjemy. Gdybym żyła w czasach Petera Paula Rubensa, byłby ze mnie niezły "towar"... Ale nie żyję, więc muszę schudnąć, żeby dobrze czuć się wśród społeczeństwa. No a poza tym, chcę wrócić do czasów, kiedy biegnąc po schodach nie wywoływałam trzęsienia ziemi na drugiej półkuli i nie trzęsłam się jak galaretka.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 70915
Komentarzy: 489
Założony: 6 sierpnia 2010
Ostatni wpis: 15 stycznia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mitucha86

kobieta, 38 lat,

165 cm, 61.80 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Być fajną mamuśką i żonką;)))

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 marca 2011 , Komentarze (6)

Kochane, jesteście nieocenione! Bardzo Wam dziękuję za komentarze, za to, że doskonale wiecie, kiedy potrzebuję wsparcia, odbieracie, na jakich falach nadaję i skutecznie podnosicie mnie na duchu. Czasem się zastanawiam, jak to by było, gdybym spotkała Was w realu. Bardzo Was lubię i uważam, że jesteście wspaniałymi i wartościowymi osobami, których niestety wokół mnie jest tak niewiele... Dobrze, że mam Was;))
Buziaki dla Was

PS. Chciałam podziękować za komentarze każdej z osobna, ale tak było łatwiej Mam nadzieję, że tym razem mi wybaczycie Jak nabiorę werwy, to obiecuję nadrobić zaległości u Was

7 marca 2011 , Komentarze (8)

Od kilku dni niestety nie cieszyłam się najlepszym humorem. Sobotnie plamienie, kilkudniowy stres i zamartwianie się (co mogło z resztą przyczynić się do tych plamień) spowodowały, że nie tryskałam optymizmem. Do tego rady moich "bliskich", którzy próbowali mi mówić co mam robić, a czego nie powinnam, wszechwiedzący, wcale nie poprawiali mi nastroju. Wręcz przeciwnie, czułam się przez nich tak, jakbym była najgorszą ciężarną na świecie, wzbudzali we mnie poczucie winy i odpowiedzialności za całe zło tego świata, jednocześnie zagłębiając moją frustrację... Płakałam z byle powodu...
Z tego wszystkiego nie chciało mi się z nikim gadać... Leżąc na kanapie, oglądając tv zauważyłam, że Rodzice dzwonią na Skypie. Początkowo chciałam zignorować, ale odebrałam.
Rodzice- Oni nie dawali mi żadnych rad. Wysłuchali mojego nerwowego biadolenia, skarg na tych, którzy wiedzą wszystko najlepiej i doprowadzają mnie tym do rozpaczy. Kiedy w pewnym momencie ucichłam, bo gardło mi się znowu zatkało i łzy cisnęły się do oczu, zapytali, czy chcę się rozłączyć i pobyć sama, na co ja odpowiedziałam tylko przecząco kiwając głową i kazałam mówić, co słychać ciekawego. Oni bez słowa potrafią zrozumieć, czego mi potrzeba i opowiadali różne historie, aż zaczęłam się śmiać! Opowiadali mi po raz setny [ba! tysięczny!], jakim byłam bobasem: niezauważalna dla gości, bo ciągle spałam, nigdy nie marudziłam z jedzeniem (po czym słodko zasypiałam), nie reagowałam na hałasy i byłam nagrodą za to, co przeszli z moim bratem Bo ten dawał rodzicom popalić na każdym kroku. Podsumowali temat stwierdzeniem, że życzą mi, żeby moje dziecko było takie jak ja. Bo jak odziedziczy charakterek wujka, to mam przerąbane i już mi współczują Następnie powspominaliśmy bajki, które oglądaliśmy z bratem w dzieciństwie i rodzice byli w ciężkim szoku, bo wiele z nich Oni sami nie wygrzebaliby z pamięci, a ja nawet śpiewałam Im piosenki z tych bajek Zadziwiłam Ich też swoją pamięcią, co do prezentów świątecznych z dzieciństwa (przypomniałam Im np, jak jako dzieciak napisałam do Mikołaja list, że chcę encyklopedię... Dostałam! I co gorsza- cieszyłam się bardzo!!!)
Kiedy musieliśmy już kończyć rozmowę, Ojciec powiedział mi jeszcze jedno: "Pamiętaj, że ty i twój brat byliście wychowywani tak, by nie dać sobie w kaszę dmuchać, zawsze byliście silni i chciałbym tą siłę widzieć w Was ciągle. Wiesz, o co i chodzi, nie?" Moja interpretacja: nie dać się ludziom i walczyć o to, by wszystko się układało po mojej myśli. Chodziło mu też z pewnością o to, że w dzieciństwie Rodzice tak o nas dbali, że chorowaliśmy bardzo rzadko, a jak już, to przez choroby przechodziliśmy łagodnie. Jestem pewna, że miał też na myśli to, że wyolbrzymianie problemów jest równie niebezpieczne, jak ignorancja (co wywnioskowałam też z niektórych fragmentów rozmowy).

Kiedy zakończyliśmy rozmowę, zdałam sobie sprawę, że leżę na sofie rozczochrana, nieogarnięta, z myślami może nie czarnymi, ale szarymi i taki obraz właśnie widzieli moi Rodzice. Przecież czuję się dobrze. Plamiłam, ale w szpitalu mówili, że wszystko z dzieckiem w porządku. Za tydzień skontrolujemy sprawę. Więc o co chodzi? Czym się przejmuję? Dlaczego męczę Maleństwo swoimi depresyjnymi myślami i ponurym nastrojem, który mu/jej się udziela? Dlaczego daję ludziom wchodzić w moje życie? STOP!!! Głowa do góry i żyjemy! Przecież nie chcę, żeby moje dziecko miało jakieś zaburzenia emocjonalne!
Żeby nie było, że jestem niewdzięcznicą: doceniam rady dawane mi przez ludzi z otoczenia. Ale po co powtarzać to samo, wałkować temat itd, skoro ja rozmowy nie zaczynam. Jeśli nie proszę o radę, to nie czekam na nią... Wiecie same: kiedy potrzebuję się wygadać, to piszę. Kiedy mam problem i nie wiem, jak sobie z czymś poradzić, wtedy pytam i proszę o radę. Moi Rodzice i Wy, Vitaliji, wiecie, kiedy potrzebuję otuchy, kiedy można mnie pochwalić, kiedy zbesztać, a ludzie otaczający mnie w realu jakoś nie czują granicy pomiędzy pomocą, a narzucaniem... Cóż, trzeba robić swoje...

Troszkę się dziś rozpisałam, ale potrzebowałam tego. Ciekawe, czy ktoś wytrwał do końca
Mimo wszystko, dziękuję za uwagę

5 marca 2011 , Komentarze (6)

Dawno się tak nie bałam, jak dziś! Będąc w pracy poczułam... no... tak, jakbym miała@. Poszłam do toalety i zobaczyłam, że plamię. I to obficie Od razu spanikowałam. Zadzwoniłam do męża, powiedziałam, o co chodzi i zaraz przyjechał. Byłam już wtedy kłębkiem nerwów. Zostało mi jeszcze jakieś 40 min do zamknięcia salonu. Postanowiliśmy, że po zamknięciu, pojedziemy do szpitala, bo nie ma co ryzykować w tych sprawach. Zadzwoniłam do szefowej, by jej powiedzieć, że plamię i po pracy jadę do szpitala i obiecałam dać znać, co i jak. A ona na to, żebym nie czekała, tylko zamknęła od razu i jechała. Byłam w szoku. Czyli jednak ma uczucia...
W szpitalu (z racji, że była to moja pierwsza wizyta) musiałam wypisać dokumenty i założyć kartę. Pani doktor zrobiła USG, po czym stwierdziła, że nic złego się nie dzieje, z dzieckiem wszystko ok. Ulżyło mi, chociaż oczywiście mój charakter nie pozwala mi całkowicie wyluzować...
Za tydzień idę na kontrolę. Oby wszystko było dobrze...

3 marca 2011 , Komentarze (5)

Zaczęło się wczoraj. Małe spięcie z szefową w pracy (na temat praw ciężarnych w pracy w Irlandii). Nie chce mi się rozpisywać za bardzo na ten temat, bo źle to na mnie wpłynęło, ale zarysuję, żeby nie było, że przesadzam, że hormony mną rządzą (choć to akurat troszkę prawda). Zaczęło się od tego, że grzecznie zapytałam, czy muszę wynosić reklamę (taką stojącą) na chodnik. Podkreślam, że jest ciężka i muszę targać ją po schodach... Ona na początku spoko, że będzie mnie wyręczać, a potem coś jej się odmieniło i stwierdziła, że mam ją wynosić, powolutku dam radę... Ok, dla mnie temat zakończony, ale ona musiała intensywnie o tym myśleć, bo po jakimś czasie stwierdziła (niby żartem), że jeszcze brzucha nie widać, a ja już zaczynam widzieć problemy, to co dopiero będzie później... Ja jej na to, że nigdy na pracę nie narzekałam i nie narzekam, więc ma się nie obawiać... A później już poszła lawina. Kiedy powiedziałam, że mam znajome, które w pracy wymagały od pracodawcy załatwienia wysokich krzeseł, bo na takich będzie im wygodnie itd i pracodawca musiał kupić, bo takie jest prawo, że pracodawca ma obowiązek zapewnić wygodne stanowisko pracy itd itp, ona zastrzeliła mnie zdaniem: "ogólnie, to jeżeli stwierdzę, że nie chcę ciebie jako pracownika, to mimo, że jesteś w ciąży, to mogę cię zwolnić podając powód 'redukcja etatów' i po prostu przez jakiś czas nikogo nie zatrudnię i nic mi nie mogą zrobić". Następnie podała mi jeszcze kilka przykładów swoich znajomych, czy też znajomych znajomych, które będąc w ciąży nie miały żadnych ulg w pracy itd, że ktoś tam dźwigał ciężary, ktoś inny w wysokiej ciąży mył podłogę w sklepie na kolanach itd itp...
Z racji, że do tej pory traktowała mnie jak swoją jedyną koleżankę, osobę, z którą może fajnie i o wszystkim pogadać, strasznie mnie to zbiło z tropu i szczerze mówiąc, zawiodłam się na niej. Zdołałam tylko odpowiedzieć, że po prostu czasem tak bywa, że kobiecie, która zachodzi w ciążę, świat przewraca się do góry nogami i to, co do tej pory wydawało się najważniejsze, schodzi na drugi plan. Chciałam dodać: zobaczymy, jak sama będziesz w ciąży, ale powstrzymałam się...
Kiedy wieczorem emocje już opadły, przyznaję, że się poryczałam. Opowiedziałam mężowi o spięciu, strasznie się wkurzył... Ale to nie zmienia faktu, że to ja nie spałam pół nocy

Dziś rano obudziłam się ze strasznym bólem gardła, katarem, początkami kaszlu itd. Do tego znowu zaczęłam wymiotować Ale posłusznie zjawiłam się w pracy, a tam co? Uśmiechnięta szefowa nazywa mnie "kochaniem", częstuje pączusiami, bo jestem w ciąży, to muszę jeść i takie tam... Widziałam, że jej głupio, ale to nie zmienia sytuacji z mojego punktu widzenia. Idę do radcy prawnego, by dowiedzieć się, jakie mam prawa i co może, a czego nie może pracodawca w takiej sytuacji. Nie jestem frajerem, żeby mi nogi podkładać

I to by było na tyle z nowości. Dziewczyny, zawsze na kaszel brałam kupne syropy, na ból gardła też aptekowe specyfiki, w razie temperatury i na katar... wszystko kupne i zabronione w ciąży. Znacie jakieś dobre domowe sposoby na te dolegliwości? Co nieco znalazłam w necie, ale może znacie jakieś sprawdzone triki... Będę wdzięczna, bo się wykończam...

Do następnego!!!

1 marca 2011 , Komentarze (3)

Jak to jest, że coraz częściej czytam, że Vitalijki zamykają pamiętniki? O co chodzi? No bo czytam, że ktoś sobie nie życzy zaproszeń do znajomych itd, a użytkowniczki walą zaproszenie... Nie wiem, co jest w tym niezrozumiałe... Są pamiętniki, które lubię czytać, a których właścicielki nie są moimi Vitaliowymi znajomymi i nagle czytam, że z powodu "upierdliwości" niektórych dziewczyn chcą zamknąć pamiętnik. I nie będę mogła już ich czytać. Szkoda, ale cóż... Nic nie poradzę. Tylko zastanawiam się, czy to oby nie spowoduje jeszcze większej ilości zaproszeń, ale nie moja sprawa...

Jeśli chodzi o to, co u mnie, to... niewiele zmian. Ciągle zmęczona, ciągle mnie mdli itd. Uroki ciąży;)) Dziś nawet udało mi się troszkę zjeść;D Może to dzięki truskaweczkom na śniadanko. Niby z supermarketu, ale pachniały i smakowały jak truskawki, a nie jak wosk! Hihi;]
Hmmm... Co tam jeszcze... Właściwie, to nic ciekawego. Czas biegnie jak szalony. Mimo to, nie mogę się doczekać, kiedy brzuszek będzie troszkę chociaż widoczny (mam na myśli brzuszek ciążowy, bo tłuszczyk się odznacza, a jakże;p).

Dobra, kończę, bo w sumie, to nie mam nic ciekawego do napisania;P
Do następnego;*;*;*

18 lutego 2011 , Komentarze (4)

Jak to jest, że kiedy się odchudzałam, miałam apetyt na wszystko. Kiedy się nie odchudzałam, też miałam apetyt na wszystko. W skrócie: zawsze byłam żarłaczem
A TERAZ?
Teraz, kiedy jestem w ciąży i teoretycznie mogłabym sobie troszkę pofolgować, ja nie jem.
No to mówię- ok, skoro nie mam apetytu na wszystko, to będę jeść to, co najbardziej potrzebne dzidzi.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.
Nie mam apetytu ani na to, co niezdrowe, ani na to, co zdrowe. Mój apetyt zaginął!!! Całkowicie! Zniknął!
Początkowo miałam chociaż smaczki na soczki owocowe. Teraz już nawet od nich mnie odrzuciło. Owocki to taaak, jak najbardziej, ale ile na samych owockach można jechać? No i jakieś mięsko też by się przydało Maleństwu, prawda? Więc wmuszam w siebie, mimo, że mnie odpycha.

No, a tak poza tym, to kiedy już zaczęłam się cieszyć i myśleć, że tak się dobrze czuję i że chyba wszystkie te ciążowe niedogodności mnie ominą, to zaczęło mnie mdlić i... i zaczęły się wymioty poranne...
Oby jak najszybciej mi przeszło.

27 stycznia 2011 , Komentarze (64)

Jestem w ciąży
Juhuhu huhu huhuhu